Strona główna | Mapa serwisu | English version
 
Wyprawa na czambuły - 1672 r.
Wojny w XVI i XVIIw. > Wojny Polskie z udziałem Husarii > Wyprawa na czambuły - 1672 r.

WYPRAWA SOBIESKIEGO NA CZAMBUŁY TATARSKIE W 1672 ROKU



Krótka charakterystyka działań kawaleryjskich

Podstawową cechą kawalerii jest jej ruchliwość. Wynika ona ze zdolności do wykonywania długich i szybkich marszów bez utraty zdolności bojowych. Najbardziej pod tym względem charakterystyczną formą walki konnej jest zagon. Zagon to daleki i szybki rajd przeprowadzony samodzielną grupą kawalerii. Jego celem bywa na ogół sianie pożogi na tyłach przeciwnika, dezorganizacja jego działań, sterroryzowanie ludności cywilnej, a przez to osłabienie morale i woli walki wroga. Często zadaniem zagonu jest także rozbicie koncentrujących się sił wroga, czy też inne działania prowadzące do starcia z niespodziewającym się ataku przeciwnikiem. Szybkość kawalerii ma przy tym znaczenie decydujące. Tylko kawaleria była w stanie osiągnąć przemarsze rzędu 100 (a nawet więcej) kilometrów dziennie. Tylko kawaleria mogła utrzymać takie tempo marszu przez kilka dni.

Typowe dzienne przemarsze piechoty-zależne od warunków terenowych-wynosiły od ok. 10 do ok. 20 kilometrów. Armia piesza, która przez szereg dni była w stanie przemieszczać się z prędkością 30 km na dobę, była uważana za działającą w sposób błyskawiczny. Armie takie, obciążone taborami, artylerią itp., nie były jednak w stanie nawiązać kontaktu z przemieszczającą się komunikiem armią konną, której normalne dobowe przemarsze były dwukrotnie wyższe, a w skrajnych przypadkach nawet 3 i 4-krotnie wyższe. Trzeba tu podkreślić słowo komunik, czyli przemieszczanie się tylko na koniach, bez wozów. Typowe bowiem europejskie armie konne, także ciągnęły za sobą tabory, które spowalniały ich marsz. Przemarsze komunikiem odbywały się często w dwa lub więcej koni, tzn. że każdy jeździec prowadził ze sobą dodatkowego konia, na którego okresowo przesiadał się. Pozwalało to oszczędzać siły końskie, umożliwiając również zabranie ze sobą dodatkowego ekwipunku.

Zagony kawaleryjskie nie były oczywiście polskim wynalazkiem. Znane były już od wielu setek lat ludom cywilizacji Wielkiego Stepu (Hunom, Awarom, Madziarom, Mongołom itp.). Polacy odczuwali ich szczególnie dotkliwe skutki już w XIII wieku, to znaczy od momentu zetknięcia się z zagonami potomków Czyngis-chana, później zaś z Tatarami - spadkobiercami jego tradycji wojennych. Właśnie oni stali się wymagającymi nauczycielami dla Polaków. Wymagającymi, bo działającymi przeciw nim. Bardzo szybko kawaleria polska musiała nabrać umiejętności umożliwiających skuteczne zwalczanie zagonów tatarskich, a własny wkład w rozwój tej formy walki zaowocował wybitnymi osiągnięciami w tej dziedzinie.

Najbardziej chyba znanymi polskimi zagończykami byli lisowczycy. Zagony były ich ulubioną formą walki, w której wykazali się chociażby w czasie walk z Moskwą na początku XVII. Wtedy to przemierzyli Rosję od skutych lodem mórz północy, po granice z Persją na południu a na wschodzie daleko przekroczyli Ural. Lisowczycy grasowali także po Europie zachodniej (w czasie wojny 30-to letniej na służbie cesarza), gdzie na samą pogłoskę o ich możliwym przemarszu:

"...bito na gwałt we dzwony, zamykano bramy, a wojska udzielnych i sprzymierzonych nawet z cesarzem książąt towarzyszyły im w pochodzie, by bronić poddanych od tych żądnych łupu sprzymierzeńców"

Byli lisowczycy czymś na kształt dawnych plag, które gdy nawiedzają okolice, zostawiają po sobie tylko ruiny, zgliszcza i spaloną ziemię. Swoje przemarsze maskowali przez wyrzynanie wszystkich napotkanych ludzi, aby nie pozostał nikt, kto mógłby udzielić o nich jakiejkolwiek informacji. Byli znani z łupiestwa, ale także z niesamowitej odwagi i oryginalnej sztuki walki. Ale wracając do zagonów i zagończyków. Mimo, że lisowczycy wydali mnóstwo wybitnych wodzów zagonów, to jednak ani nie oni pierwsi ani nie ostatni stosowali w Polsce tą formę walki. Do wybitnych zagończyków w naszej historii należał np. Krzysztof Radziwiłł, którego ciekawszym dokonaniem był rajd przez ziemie moskiewskie zwieńczony bitwą pod Toropcem, gdzie w 2500 ludzi pobił 10 000 wojsk rosyjskich (w roku 1580). Jednak u szczytu tej formy walki stanął Jan Sobieski, którego wyprawa na czambuły w 1672 należy do prawdziwych majstersztyków. Jest ona dla nas tym ciekawsza, że jak to dalej będzie można przeczytać, brała w niej udział także husaria kolejny raz pokazując, że jest jazdą uniwersalna i że dalekie, i szybkie rajdy może wykonywać nie tylko lekka kawaleria.

Geneza wyprawy

W 1672 roku, na całkowicie nieprzygotowaną do walki Rzeczpospolitą spadło potężne uderzenie tureckie. 80 000 armia tego zaborczego sąsiada, posiłkowanego przez Tatarów krymskich i Kozaków, rusza w głąb Polski. Oblega i w krótkim czasie zdobywa Kamieniec Podolski, który dotąd uważany był za twierdzę nie do zdobycia. Michał Korybut Wiśniowiecki, ówczesny król Polski, był słaby i niezdolny do energicznych działań, które mogłyby powstrzymać wroga. Zwołane pospolite ruszenie nie mogło zmienić sytuacji. Armia turecka obległa Lwów. Kraj stanął na skraju katastrofy. Zaczęto rokowania. W tej sytuacji Tatarzy, za błogosławieństwem sułtana, ruszają w głąb Polski za łupem, "boć przecie ubodzy do dom powracać nie możemy". Celem osłonienia kraju przed Tatarami i wywalczenia lepszej pozycji w rokowaniach z Turcją, hetman Sobieski zbiera słabe siły i rusza zwalczać rozpuszczone szeroko czambuły i odbijać pojmany jasyr.

O szerszym tle działań wojennych w tym roku, można przeczytać przy opisie bitwy pod Chocimiem w 1673 roku.
(zakładka dalej)

Siły przeciwników

Sobieski miał do dyspozycji jedynie kilka tysięcy jazdy. W porównaniu do sił, z którymi miał się zmierzyć, były one śmiesznie niskie. Rozlane po kraju czambuły tatarskie liczono na kilkadziesiąt tysięcy, realnie jednak patrząc w starciu z Sobieskim mogło uczestniczyć do dwudziestu kilku tysięcy. Było to i tak wielokrotnie więcej niż miał pod swoją komendą hetman. Pewnym złagodzeniem tej dysproporcji, było uczestniczenie miejscowej ludności (chłopów) w pogoni za rozbitym przeciwnikiem. A także to, że siły Tatarów nie były skoncentrowane, lecz rozproszone za zdobyczą. Mimo to, zadanie jakie stało przed Sobieskim było piekielnie trudne. W tej sytuacji na ironię zakrawa fakt, że część z tych sił (i to najwartościowsze 10 chorągwi husarskich) musiał hetman oddelegować w głąb kraju, do ochrony wybierającego się na wojnę króla. Po odliczeniu tych jednostek Sobieskiemu pozostaje ok. 3000 ludzi.

Rejony działania czambułów i trasa pochodu Sobieskiego mapa1
tatarmap1.jpg 66.4 KB

Czambuły działały w kilku zgrupowaniach
1. czambuł Dżiambet Gireja-Sołtana działał w rejonie Sanu, Wisły i Wieprza
2. czambuł Nuradyn-Sołtana działał w rejonie podgórza, wyprowadzając najwięcej jasyru z okolic Liska, Krosna i Biecza
3. czambuł Adżi-Girej-Sołtana działał na południowym brzegu Dniestru, dochodząc aż po okolice Sanoka
Poza nimi w Bełzkiem działały pomniejsza czambuły, prawdopodobnie będące ubezpieczeniem armii stojącej pod Lwowem.

tatar budziacki

Każdy czambuł, dochodząc do pewnego miejsca, zakładał kosz (obóz), z którego wysyłano zagony na plądrowanie i zbieranie jasyru. Obładowane zagony wracały do kosza, gdzie następował podział zdobyczy, jej segregacja, a potem przemarsz w inne okolice. Naprowadzenie wojsk walczących z Tatarami na ich siły było o tyle ułatwione, że Tatarzy starym swoim zwyczajem, znaczyli miejsce swojego pochodu przez palenie napotkanych wiosek i osad. Sobieski początkowo w myśl rozkazu królewskiego znajdował się pod Krasnymstawem (mapa1 i 2), jako ubezpieczenie osoby królewskiej i rejonu koncentracji pospolitego ruszenia. W tym okresie wymuszonej bierności swoich szczupłych sił, wysyła szeroko podjazdy w celu uzyskania informacji o przeciwniku. W chwili gdy stało się jasne, że nieprzyjacielowi zależy przede wszystkim na grabieży, a pospolite ruszenie nie odegra żadnej roli, rusza komunikiem (każdy jeździec we dwa konie) na wyprawę. Trasę jego przemarszu obrazuje mapa 2 i poniższy opis marszów.

mapa2
mapa2

Długość marszów:
Krasnystaw - Sitaniec- 30 km
Sitaniec - Krasnobród- 32 km
Krasnobród - Szara Wola - Narol- 34 km
Narol - Cieszanów - Niemirów- 52 km
Niemirów - Kochanówka - 24 km
Kochanówka - Bruchmal - Hoszany - Komarno - Bieńkowa Wisznia-100 km
Bieńkowa Wisznia - Komarno - 22 km
Komarno - przeprawa - Gaje- 48 km
Gaje - Hołynia- 85 km
Hołynia - Petranka (okolice)- 26 km
Sumując poszczególne marsze, otrzymamy przeszło 450 km jakie przebyły wojska Sobieskiego od 5 do 14 października. Daje to średnio dzienne przemarsze na poziomie 50km, po fatalnych drogach i bezdrożach, przekraczając wielokrotnie po zniszczonych przeprawach rzeki, w ogniu stałych walk, w terenie gdzie o "bochenek chleba trudniej było, niż o tysiąc Tatarów". Daje to pojęcie o skali trudności przedsięwzięcia.

Boje

Dnia 5 października 1672 roku, po uprzednim odesłaniu taboru na północny wschód od Krasnegostawu (do miejscowości Krupa), wyrusza Sobieski w stronę Zamościa. Pogoda jest jesienna z deszczem, drogi błotniste, przeprawy popsute a noce z przymrozkami. Po drodze podjazdy jego, rozesłane, obejmując szeroki szmat ziemi, biją parę luźnych kup tatarskich, po czym pod wieczór dochodzi, do wsi Sitaniec, skąd posyła gońca do Haneńki, wzywając go do wspólnej wyprawy (Haneńko, przebywający w Zamościu, miał przy sobie około 2.000 Kozaków). Dowiaduje się jednak, iż Haneńko wyruszył tegoż wieczora na wyprawę oddzielnie, podążając w stronę województwa Belzkiego. W Sitańcu otrzymuje Hetman również wiadomość od dowódcy swego podjazdu, Zawiszy (kozak zaporoski), o czambule tatarskim, znajdującym się w okolicach Krasnobrodu. O północy, nie zważając na silny deszcz, wyrusza na całą noc ku Krasnemubrodowi (patrz mapa3).

mapa3
mapa3

Po osi Turobin - Zwierzyniec, wysyła silny oddział pod dowództwem Pruszkowskiego, porucznika JKMości z chorągwią pancerną. Podjazd ten oraz wysłane przodem, biją po drodze parę napotkanych watah tatarskich, od których dowiadują się o sytuacji tatarskiej.

Dnia 6 października 1672 roku, Hetman, nie chcąc wdawać się w walkę wśród ciemnej nocy i mając za sobą około 52 kilometrów bezdroży, postanawia wstrzymać działania do białego dnia. Na decyzję tą wpływają zapewne następujące elementy:
- nie chce prowadzić walki w nocy, ponieważ posiada tylko jazdę i małą ilość dragoni
- musi przeprowadzić ją tak, by uciekinierzy z niej nie zdołali powiadomić innych czambułów, tzn. działać przez zaskoczenie
- walka musi być stanowczo wygrana, gdyż jest ona pierwsza w tej wyprawie, a więc chodzi o ducha komunika

Na podjazdy wysyła więc najtęższych swych dowódców, nie bacząc na ich przemęczenie, z wyprawy poprzedniej (Pruszkowski). Na resztę nocy zatrzymuje się prawdopodobnie w rejonie wsi Potoczek - Adamów - Suchawola . Tymczasem Haneńko. który, jak się okazuje, nie poszedł, jak to zapowiedział, w Bełzkie, lecz na Krasnobród, w nocy uderza na Tatarów i nie zadając im poważnych strat, rozpędza ich, przy czym zamkniętych w kaplicy kozaków Doroszeńkowych, nie mogąc zmusić do poddania się, wykurza, podpalając kaplicę. Kiedy więc Hetman na odgłos walki w ciągu pół godziny zdążył przybyć na plac boju, nie zastał już tam Haneńki, który nie chcąc połączyć się z Hetmanem, podążył z powrotem do Zamościa. Cała wiec rola komunika pod Krasnobrodem ograniczyła się do wyłapywania rozbitków tatarskich i zbierania porzuconego jasyru, który następnie został odesłany do Zamościa. Po odpoczynku, otrzymawszy dalsze wiadomości od podjazdów, iż znaczny oddział tatarski z jasyrem znajduje się w stronie Szarej Woli, rusza natychmiast, wysyłając w stronę Narolu podjazd pod dowództwem Zawiszy. Tatarzy jednak, uwiadomieni przez niedobitków z pod Krasnobrodu uciekli, porzucając jasyr. Był to oddział Abbas-Murzy. W Szarej Woli otrzymuje Hetman jeńców i meldunek od Zawiszy, potwierdzony poza tym łunami pożarów, iż całym skrzydłem między Wieprzem a Sanem dowodzi Dżiambet-Girej- Sołtan. Na podstawie tych wiadomości zawraca Hetman w stronę Narolu. Na czele, jako straż przednia, posuwa się porucznik Łasko z pułkiem ordynacji książąt Ostrogskich i widząc pod zapalonym miasteczkiem dwa zagony, natychmiast uderza na nie, rozbijając je całkowicie. Uciekających w stronę rzeki Tanwi Tatarów napędzono na rzekę, gdzie ich wybito bardzo wielką ilość, a jeszcze większa potonęła. Dalszy ciąg bitwy, a raczej obławy na niedobitków wstrzymał zapadający wieczór. Rycerstwo po zakończonym boju, mimo zmęczenia 54 kilometrowym przemarszem i walką, zabrało się do zbierania porzuconego jasyru, a zwłaszcza dzieci, których bardzo wiele spotykano w każdym czambule. Zdobycz była znaczna, wzięto dużą ilość koni i bydła, oraz paru jeńców. Było to pierwsze zdecydowane zwycięstwo w wyprawie, które wzmocniło ducha żołnierza, dodając mu zachęty do znoszenia trudów i niewczasów, głodu i niedospania. Szczególnie kojąco działać musiała na serce żołnierskie wdzięczność ludu, zwolnionego z jasyru. Z drugiej strony, wzmagała się zawziętość na wroga.

Pod Narolem odpoczywało wojsko do północy, tzn. około 4-5 godzin, poczym w dniu 7 października po wysłaniu podjazdów nastąpił wymarsz w stronę Cieszanowa i Lubaczowa "na łuny płonących miejscowości". Marsz odbywał się po drodze Płazy - Żuków - Cieszanów, przy czym przed kolumną główną sił komunika, posuwała się straż przednia, pod dowództwem porucznika Linkowicza, na czele chorągwi kozackiej Oboźnego Koronnego (około 60 koni). O świcie porucznik Linkowicz, dochodząc do płonącego Cieszanowa, wpadł na mały torhak (niewielka drużyna wojsk tatarskich), który rozgromił, biorąc paru jeńców. Jeńcy ci badani natychmiast przez Hetmana, złożyli bardzo ważne zeznania. Okazało się, że na miejsce postoju głównego kosza Dżiambet-Girej-Sołtana, został wyznaczony Niemirów, do którego wiodły szlaki wszystkich zagonów tegoż czambułu, posuwających się od Tarnogrodu. Była to bardzo cenna wiadomość, gdyż możliwość napadu na kosz główny pozwalała żywić nadzieję, że zostaną rozbite od razu wszystkie zagony w tymże koszu zebrane. Hetman zdecydował się natychmiast iść prosto na Niemirów celem dopadniecie i rozbicia czambułu.

W stronę płonącego Lubaczowa został wysiany silny podjazd pod dowództwem rotmistrza Łazińskiego (około 50 koni) i następnie drugi w składzie chorągwi Strażnika Wojskowego, Zbrożka, (około 60 koni). Zadaniem tych chorągwi było przecięcie w okolicy Lubaczowa szlaku na Niemirów, rozbicie napotkanych tam zagonów i dołączenie na polu walki pod Niemirowem. Było to, jak widzimy, już jedno ze skrzydeł, mających działać w samej akcji głównej. Poza tym wysłanie tegoż podjazdu było spowodowane troską Hetmana, by inne czambuły, znajdujące się poza koszem, niepostrzeżenie pod bokiem nie wymknęły się, uprowadzając jasyr. Kierunek na Lubaczów został wybrany ze względu na tamtejszy szlak i pożar miasteczka, co wskazywałoby na obecność w tamtej stronie zagonów tatarskich. W rzeczywistości podjazd ten dochodząc do Lubaczowa, natknął się na powracające zagony, które po ciężkiej walce rozbił. Hetman, znając dokładnie okolice, prawdopodobnie poszedł bezdrożami, unikając traktu, prowadzącego z Cieszanowa przez Załuże - Rasznię na Niemirów, a to z myślą zaskoczenia nieprzyjaciela.

W okolicach Bruśni natrafił oddział na opuszczone koczowisko tatarskie, gdzie znaleziono mnóstwo porzuconego jasyru i bydła, świadczącego o popłochu u Tatarów, którzy już widocznie otrzymali wiadomości o nadciąganiu Hetmana. Spiesząc się więc, około Horyńca wyminięto niepostrzeżenie odwody tatarskie (straż tylnią, osłaniającą prowadzących na przedzie jasyr) i w okolicy Radruża komunik zdołał wyjść na bok głównej kolumny tatarskiej, będącej w marszu w stronę Niemirowa. Plan hetmański przedstawiał się następująco (patrz mapa4).

mapa4
mapa4

Wykorzystując lasy, wysłanym wprzód oddziałem porucznika Linkowicza, wzmocnionego ochotnikiem, odciąć Tatarom drogę na Niemirów, zaś od tyłu uderzyć główną siłą i w ten sposób rozbić nieprzyjaciela. Plan ten zostaje wykonany całkowicie.

Od Niemirowa uderza na Tatarów porucznik Linkowicz, posiadając około 300 ludzi tj. własną chorągiew w sile 90 ludzi i około 200 do 250 ochotników, zaś z tyłu początkowo kilkaset ochotnika z Łastowieckim, niosącym buńczuk hetmański na czele; zajmuje nieprzyjaciela harcami, poczym uderzają idące w posiłku pułki Strażnika i Chorążego Koronnych. W bitwie i pogoni wzięły udział również i podjazdy, wysłane poprzednio na Lubaczów. Parę razy bitwa odnawiała się w miarę przybywania czambułów, ściągających w stronę kosza, (miejsca wyznaczonego na kosz), zakończona zaś została w okolicach Lubaczowa, w stronę którego uciekała największa ilość Tatarów. Pogoń sama rozpadła się również na szereg niniejszych potyczek z napotkanymi zagonami, w czasie których jeden, wpadłszy na zapędzonych w pogoni Pruszkowskiego i Łastowieckiego, zagarnął ich do niewoli - buńczuk jednak został ocalony przez innego towarzysza.

Odniesione zwycięstwo było bardzo znaczne, samego jasyru odbito do kilkunastu tysięcy, jako że nieprzyjaciel w swych zagonach napadał na wioski zupełnie ubezpieczone swym położeniem w głębi wielkich lasów, gdzie się go ludność nie spodziewała. Jeńców wzięto kilkudziesięciu, między innymi jednego ze znacznych murzów. Sam Dżiambet-Girej-Sołtan zdołał umknąć w kilkadziesiąt koni. Przemęczone marszem i bitwą wojsko pozostało na noc na pobojowisku, gdzie się ściągać miały zapędzone za nieprzyjacielem chorągwie i gdzie przede wszystkim trzeba było zająć się zbieraniem dzieci z jasyru i odesłaniem ich do jakiegoś bezpiecznego miejsca. Nie mając żadnych wiadomości o nieprzyjacielu, nie otrzymawszy jeszcze żadnych meldunków od podjazdów, postanowił Hetman w Kochanówce przeciąć szlak jarosławski i dać wypoczynek dzienny dla wojska. Spoczynek ten był już konieczny, ponieważ konie zaczęły już ustawać, maruderzy zaś nie mogli dogonić swych oddziałów. Będzie to zrozumiałem, jeżeli weźmiemy pod uwagę wysiłek ostatnich dni od 5 do 7 października, kiedy to stoczono pięć większych i kilka pomniejszych bojów i potyczek, przebyto około 150 kilometrów, w tym po bezdrożach około 84 i nocą około 52 kilometry. Dodać zaś trzeba, iż odpoczynków było tylko pięć, przy czym wszystkie wymarsze następowały normalnie wśród nocy. Hetman widocznie wychodził z założenia, iż lepiej by ludzie rozgrzali się w ruchu, niż mieli marznąć na postojach w czasie przymrozków porannych. Jakżeż silną musiała być wola Hetmana, która to zbiednione i wynędzniałe wojsko potrafiła prowadzić jeszcze na dalsze trudy i niewygody.

W dniu 9 października 1672 roku rusza Hetman drogą na Jaworów - Bruchmal ku Gródkowi. W Jaworowie dowiaduje się o rozbiciu uciekinierów, którzy mijali miasteczko. Minąwszy Bruchmal, orientuje się w swym położeniu i stwierdza, iż główne siły tatarskie przyjdzie mu szukać w okolicach Przemyśla i Sambora, sądząc po licznych i wielkich ogniach w tamtych stronach i zeznań jeńców dostarczonych przez podjazdy. Porzuca więc kierunek na Gródek, wysyłając tam tylko dość silny podjazd, złożony z 20 ludzi, pod dowództwem Pukoszewskiego z zadaniem dopędzenia i rozbicia czambułu, powracającego z jasyrem pod Lwów (pod wodzą Omar-Ali). Sam natomiast kieruje się ku południowemu zachodowi, celem przejęcia południowych szlaków, posuwając się. prawdopodobnie, po osi Hoszany - Rudki. W rejonie Hoszan straże przednie Hetmana, natrafiwszy na oddział tatarski, plądrujący we wsi. Rozbijając go, dostarczyły Hetmanowi bardzo pożądanego, języka z wiadomością, iż główny kosz tatarski Nuradyn-Sołtana (hetmana tatarskiego) znajduje się pod Komarnem. Teren walk ograniczony od zachodu linią rzeczki Wiszni i od wschodu rzeka Wereszczyca oraz stawem Kliteckim, przedstawia się jako kraj pagórkowaty, pocięty licznymi dolinkami. Pagórki te, to działy wodne między dolinkami rzek Krupka, Smotrycz i potokiem we wsi Chłopy, płynacymi z zachodu na wschód. Stoki pagórków - łagodne, wgląd niedaleki, specjalnie w stronę Rudek. Czy i gdzie w opisywanym terenie znajdowały się lasy, tego odtworzyć niepodobna. Dróg bardzo mało - znaczniejsza, ciągnąca się z Rudek do Komarna, zwana krzyżową, stanowiła prawdziwa pułapkę, czyhającą na całość nóg końskich i kół wozów. Do tego w rejonie Komarna biegła ona przez groblę, zamykającą staw Klitecki i łatwą do zerwania. Komarno, nieduże miasteczko w powiecie rudeckim, leży na zachodnim brzegu Wereszczycy i stawu Kliteckiego; na wschodnim brzegu - przedmieście, zwane Górnem. Słabo obronne, opasane uszkodzonym murem, szukało prawdopodobnie w czasach niebezpieczeństwa schronienia w starym szańcu, leżącym na zachodnich jego peryferiach. Szaniec ten o dwóch kondygnacjach bez trawersów, z czterema narożnymi bastionami i głęboką, suchą fosą, zbudowany według tego samego systemu, co zamek złoczowski, prawdopodobnie pochodził z pierwszej połowy XVII wieku, był jednak za ciasny dla ludności miejskiej i wiejskiej i dlatego zaskoczeni najazdem wieśniacy szukali schronienia na wyspach stawu. Pod Komarnem rozłożył się główny kosz Nuradyna, do którego powracały rozesłane zagony i gdzie miał nastąpić podział i segregacja jasyru. Według zeznań "języka", w koszu miało się znajdować około 10.000 Tatarów, do 400 Tatarów litewskich (Lipków), około 400 kozaków Doroszeńkowych (łącznie z jakąś jego polską nadworną chorągwią), oraz pewna ilość Multanów. Siły te rozstawione dość chaotycznie ze względu na przepełnienie kosza jasyrem, przedstawiające raczej targowisko, niż obóz siły zbrojnej, wymagały dość dużej ilości czasu, by sformować z nich oddziały zdolne do boju. Przeważnie były rozlokowane nad brzegami stawu w dolinie ze względu na paszę dla koni. Będąc pewni siebie i nie przypuszczając, by w tych okolicach mogły znajdować się jakieś oddziały polskie, Tatarzy nie ubezpieczali się należycie. Pewnego rodzaju rolę ubezpieczeń spełniali natomiast mimowolnie maruderzy tatarscy, plądrujący okoliczne wsie. Spędzeni przez oddziały polskie, uciekali oni do kosza, dając znać o zbliżającym się niebezpieczeństwie.

Na wiadomość o zbliżaniu się Polaków. Nuradyn rozpoczął natychmiast formować oddziały bojowe gromadząc razem jeńców aby zaoszczędzić ludzi użytych do ich pilnowania. Naturalnie jeńców bardziej osłabionych lub starszych przy tej sposobności zabijano. Czasu jednak na wykonanie zamierzeń zabrakło, oddziały polskie nadchodziły. Oddziały hetmańskie nieuzupełniane, były znacznie uszczuplone z powodu ubytku chorych i maruderów (spieszonych), poza tym część towarzystwa, obciążając się zdobyczą, cichaczem zmykała do domu, na co się nawet skarży Hetman w swym liście do króla. A wojsko to, przebywając tego dnia pół ósmej mili, czyli około 57 kilometrów, w czasie deszczu i po tak złych drogach i przeprawach iż, jak pisze Hetman do Króla "gorszych y większych nie masz w całym świecie", było przemęczone, zaś konie nie tylko nie nadawały się do bitwy, ale nawet i w marszach ustawały. Ogólnie wojsko to nie przekraczało liczby 2.500. wliczając w to i służbę.

Hetman, zorientowawszy się w położeniu, postanawia w myśl dotychczasowych swoich koncepcji, wroga nie tyle pobić, ile go zniszczyć zupełnie. Dlatego stosuje i w tym wypadku swój ulubiony manewr, polegający na dwustronnym natarciu.

"W oczy" Tatarom postanawia rzucić oddział słabszy, mający ściągać na siebie uwagę nieprzyjaciela, zaś silniejszym uderzyć nań z boku, odcinając Tatarów od przepraw. Przeprawy te, to przejścia przez staw i Wereszczycę, lub przeprawy dniestrowe. Lewe skrzydło, mające iść "w oczy" Tatarom, przeprawiając się przez rzeczkę Smotrycz, oddaje w komendę Strażnikowi Koronnemu (Bidzińskiemu) następujące oddziały:
- chorągiew kozacką własną Strażnika Koronnego,
- chorągiew kozacką Podczaszego Mielnickiego (Kobyłeckiego),
przy czym obie te chorągwie tworzą stały pułk Strażnika,
- chorągiew kozacką Łazińskiego,
- chorągiew kozacka Oboźnego Koronnego, pod dowództwem porucznika Linkowicza i pułk księcia Ostrogskiego. pod dowództwem porucznika Łasko.

Nadto przydziela pewną ilość towarzystwa, lecz czy było ono sformowane w chorągwie i jakie, tego nie można znaleźć w źródłach. Autor "Djarjusza" w "Ojczystych spominkach" A. Grabowskiego podaje, iż oprócz powyższych oddziałów Hetman przydzielił w posiłku pułk Chorążego Koronnego, razem więc oddział ten liczył 1.000 ludzi. Siły te były aż nadto wystarczające do związania całego frontu tatarskiego na krótki przeciąg czasu. Reszta oddziałów komunika, miała się posunąć jako prawe skrzydło pod wodzą samego Hetmana.

Przypuszczalnie wymarsz z rejonu Hoszany - Zawidowicze nastąpić musiał około godziny 16, obliczając, iż bitwa trwać mogła około kilkunastu minut, zaś pościg pod Bieńkową Wisznią skończył się już po zapadnięciu zmroku. Przebycie więc około 4 i pól do 5 mil zająć musiało jeździe do 4 godzin czasu, a więc do godziny 20, czyli w październiku w nocy. Kolumna lewego skrzydła kierowała się prawdopodobnie w kierunku wsi Buczały, gdzie nastąpić musiała przeprawa i uderzenie od czoła, natomiast kolumna prawego skrzydła, mająca w swym składzie ciężkie chorągwie husarii, musiała przeprawić się gdzieś w okolicach Koropuża - Chiszewicz, podążając na wieś Chłopy (patrz mapa5).

mapa5
mapa5

Było już dość późno, gdy walka się rozpoczęła. Nie trwała ona jednak długo. Strażnik koronny, Bidziński, operując tylko lekką jazdą, osiągnąwszy wieś Buczały, przeprawił się pod nią przez rzeczkę Smotrycz na oczach całego kosza tatarskiego. Przeprawa trwać musiała zaledwie kilka minut, poczym chorągwie już uszykowane, nie tracąc ducha na widok przeważającego nieprzyjaciela, ruszyły do natarcia. Tatarzy, widząc słabą siłę przed sobą, ruszyli na jej spotkanie, przyjmując pożądany przez Hetmana front na Strażnika Koronnego, a tym samym odsłaniając swe skrzydło i tyły.

Sobieski, posuwając się od strony wsi Chłopy, został przez Tatarów spostrzeżony dopiero wtedy, gdy ruszał do natarcia. Nieprzyjaciel, zaskoczony dwuskrzydłowym natarciem, nie wytrzymuje nawet pierwszego impetu, a słysząc muzykę marsową, tracąc ducha, szuka ratunku w ucieczce. Wskutek manewru Sobieskiego, naturalne swe drogi odwrotu, tj. ku Lwowu i na Dniestr, ma odcięte. Droga na Lwów jest zamknięta stawem i groblą klitecką, na drodze do Dniestru i jego przepraw usadowił się Sobieski. Zdawałoby się, że nieprzyjaciel jest zgubiony całkowicie i ulegnie zupełnemu pogromowi, lecz niestety, była to walka z Tatarami, mistrzami w szukaniu dróg ucieczki.

Kierując natarcie z dwóch stron, jedno od strony Buczał i drugie od strony wsi Chłopy, przeoczył Sobieski możliwość ucieczki wroga przerwą między tymi obydwoma oddziałami, w stronę Rudek. Nieprzyjaciel błąd ten wykorzystuje i będąc związany atakami Bidzińskiego od północy, hetmańskim natarciem od południa, nie czekając aż się te oba oddziały zewrą, zagradzając mu ostatnia drogę odwrotu - ucieka, pozostawiając cały jasyr i pilnujących go. Część Tatarów, znajdująca się nad brzegiem stawu, próbuje przedostać się przez jego groblę na drugą stronę. Tu jednak czekał na nich inny przeciwnik. Mianowicie chłopi, szukając dla siebie i swego dobytku ochronienia, obsadzili wyspę stawu, przez którą prowadzi grobla i droga, niszcząc i obsadzając samą groblę, przy tym zarzucając wyrwę różnymi przeszkodami, mającymi utrudnić ruch jeźdźców. Tak więc Tatarzy, którzy próbowali w tym miejscu przeprawić się, forsując tę groblę, przypłacili swój rozpaczliwy krok krwawymi stratami i tylko gdzieniegdzie udało się ich małym grupkom przedostać.

Ogarnięci popłochem Tatarzy, porzucając konie, broń, a nawet ubranie, uciekali w stronę zachodnia na Bieńkową Wisznię i Rudki. Poszczególni jeźdźcy, a nawet gromady starały się szukać schronienia w szuwarach i moczarzyskach Smotrycza, oraz po okolicznych lasach. Do nich dołączały się czambuły, powracające z zagonów, porzucając jasyr i powiększając popłoch, oraz ogólne przerażenie. Pogoń polska, trwająca od "ślepej nocy", dopadła Tatarów przy przeprawach pod Bieńkową Wisznią, gdzie nastąpił ich ostateczny pogrom. Zaledwie parę setek pod wodzą samego Nuradyna zdołało się uratować. Cała droga odwrotu była zasłana trupami tatarskimi. Poza tym chłopi, urządzając nagankę na rozproszonych, dobijali ich, mszcząc się za swoje krzywdy.

Zdobycz była znaczna. Zdobyto dwie chorągwie: tatarską i kozacką, kilkudziesięciu jeńców, przeważnie janczarów oraz zdołano uwolnić około 20.000 jasyru. Między jeńcami wzięto puł- kownika serdeniackiego Bermata, zaufanego Doroszenki. Tak wielka ilość jasyru tłumaczy się działaniem zagonów tatarskich w bezpiecznych dotychczas okolicach jak Biecz, Lisko, Krosno i Sanok.

Przemęczone oddziały polskie, po przebyciu około 100 kilometrów wraz z bitwą i pogonią, odpoczywały do późnej nocy bądź w rejonie Rudek, bądź też na pobojowisku komarneńskim. Nuradyn. uciekając ku Samborowi, zdołał w 1.500 koni przeprawić się przez Dniestr i za Bolechowem połączyć się z Adżi-Girejem. Już w ciągu nocy stwierdził Sobieski obecność nowej hordy na Zadniestrzu, widząc ognie. Z zeznań jeńców dowiaduje się, że działa tam najmłodszy z Sołtanów, Adżi-Girej. Przypuszcza więc, że Adżi-Girej powracając, będzie szedł na najdogodniejsze dla niego przeprawy pod Rozdołem, omijając w ten sposób lasy bednarowskie, znane Tatarom z ich klęsk w poprzednich wyprawach. Postanawia więc przeprawić się pod Komarnem przez Wereszczycę i staw Klitecki, by następnie dopaść na przeprawach hordę.

Jest to dla Hetmana bardzo ważna decyzja ze względu na przemęczenie żołnierza (unika w ten sposób przeprawy przez Dniestr), oraz z tego powodu, iż za jednym zamachem będzie mógł dopaść całą hordę z zebranymi wszystkimi zagonami i jasyrem.

Przededniem, rozsyłając podjazdy w celu przeszukania okolicy oraz przecięcia szlaków, z resztą wojska ruszył Hetman wolnym marszem pod Komarno. gdzie rozłożony został obóz w oczekiwaniu naprawy przepraw przez Wereszczycę i staw oraz wiadomości z podjazdów. Na drugą stronę Wereszczycy został przeprawiony podjazd, składający się z chorągwi Oboźnego Koronnego, około kilkudziesięciu koni pod dowództwem porucznika Linkowicza. Sam Hetman osobiście pilnował naprawy grobli i mostów, chcąc przyspieszyć przeprawę i wymarsz. Naprawa jednak trwała dość długo, gdyż ukończono ją dopiero w dniu 11 października.

Z pod Komarna napisał też Hetman raport do Króla, zawiadamiający o zwycięstwie komarneńskim, posyłając chorągwie i jeńców. Wojska zaś wykorzystały postój dla odpoczynku i zbierania porzuconego jasyru, w którym znaleziono mnóstwo dzieci. Od samego rana rozpoczęła się przeprawa pod okiem Hetmana. Już kilkanaście chorągwi zdołało się przeprawić, gdy do Hetmana przyprowadzono chłopa -zbiega z jasyru Adżi - Gireja z Hruszowej, który przyniósł wiadomość o znajdujących się tamże Tatarach, mających jakoby przeprawiać się przez Dniestr w Mostach, dążąc na Komarno. Wiadomość ta, posiadająca wszelkie cechy prawdopodobieństwa, obala cały plan Hetmana. Tatarzy, znajdujący się w Hruszowej, choćby nie mieli nawet zamiaru przeprawienia się w okolicy wsi Mosty, idąc tak blisko brzegów Dniestru. mieli jednak na pewno chęć przeprawić się gdzieś w najbliższej okolicy.

Przeprawa pod Komarnem staje się tym samym zbędną, nieprzyjaciela trzeba poszukiwać na południu. Hetman decyduje się natychmiast, postanawia przerwać przeprawę na drugi brzeg Wereszczycy i stawu Kliteckiego, i spiesznie podążyć ku przeprawom dniestrowym. Nie będąc dokładnie zorientowany, co do właściwego położenia nieprzyjacielskiego, nie czeka na powrotną przeprawę chorągwi, lecz zabierając ze sobą te oddziały, jakie były jeszcze na tej stronie, podąża jak najszybciej w stronę Dniestru, by tam na miejscu na podstawie napotkanej sytuacji ustalić swój nowy plan działania.

Reszta wojska, po dokonanej przeprawie powrotnej, wyrusza za Hetmanem około południa. Opisywany teren przeprawy tworzą doliny rzek Dniestru i Bystrzycy. Dolina Dniestru. w rejonie miejscowości Mosty -Wołszcza, szeroka na 6 kilometrów, była bagnista, pokrytą szuwarem, pocięta korytami strumyków i odnóg dniestrowych. Dniestr pod Mostami płynie w odległości około 2 kilometrów od suchego i wyższego brzegu północnego, przy czym przez całą tę przestrzeń, bagienną i porośnięta szuwarem, prowadziła droga polna do miejscowości Mosty, w opisywanym czasie znajdująca się pod wodą, z powodu wylewu Dniestru. Południowy brzeg doliny był ograniczony wąskim na jeden kilometr cyplem suchego brzegu, na którym leży wieś Wołszcza. Na Dniestrze znajdował się most pod miejscowością tejże nazwy. Kiedy więc przeprawa przez Dniestr i jego dolinę nie była dogodną w porze letniej, to cóż dopiero mówić o przeprawach w okresie wylewu. Dolina Bystrzycy, między miejscowościami Wołszcza -Hruszowa. szeroka około 3 kilometrów, również bagienna, podobną była do dniestrowej, przedstawiając tak samo jak i tamta też same niedogodności przy przeprawie. Tylko silna wola Hetmana mogła zmusić wojska do wykonania przeprawy przez podobny ogrom wód o nieznanej głębokości i szybkim prądzie.

Po zbliżeniu się do Dniestru, Hetman widząc zalaną całą dolinę obu rzek blisko na dwie mile (ok. 15 km) - spostrzegł, iż wskutek mylnych informacji zbiega został wprowadzony w błąd. Przeprawa Tatarów w tem miejscu była niemożliwa ze względu na jasyr -obecność ich w Hruszowej można było zatem tłumaczyć tylko poszukiwaniem przepraw, względnie unikaniem dróg górzystych.

Czyż miał Hetman w tym położeniu zmieniać swą decyzję i cofać się znów z powrotem na przeprawy komarneńskie, powracając znów tym samem do swego poprzedniego planu? Nie. Korzystając z bliskości Tatarów po drugiej stronie Dniestru postanowił przeprawić się, dogonić ich i rozbić. Sytuację nad wyraz nieprzyjemną, ratuje fakt znalezienia przewodnika, chłopa z Wołszczy, który za dobrą nagrodą podejmuje się wojsko przeprawić. Dzień się skończył, więc o przeprawie całego wojska, które dopiero nadeszło, nie było mowy.

Dla tego Hetman, pozostawiając je na suchym brzegu, prawdopodobnie w okolicy wsi i lasu Susułów na nocleg, sam zabrawszy ze sobą swa chorągiew pancerną, dragonię i rajtarię, roztopami poprzez gęste chrusty dociera do wsi Mosty, gdzie pod jego osobistym nadzorem dragoni zabrali się do naprawy mostu na Dniestrze. Widzimy więc, jaką wagę przywiązywał Hetman do uskutecznienia przeprawy i to jak najszybciej, skoro sam, porzucając biwak na suchym brzegu, nie bacząc na trudy i chłody, jak prosty rotmistrz, dla dodania chęci i podniesienia zapału, prawie równo z zachodem słońca dociera na miejsce, by tam znów swym osobistym przykładem zmusić ludzi do jak najszybszej odbudowy mostu. Nazajutrz, tj. dnia 11 października, z brzaskiem dnia rozpoczęła się przeprawa reszty wojska do wsi Mosty, tamże przez most i wreszcie poprzez ogrom wód, gdzie często pływać musiano do Wołszczy, stąd po chwilowym odpoczynku dalej przez dolinę Bystrzycy do wsi Hruszowej.

Czy i kiedy dowiedział się Hetman, czy Hruszowa jest już opróżniona z nieprzyjaciela, tego nie można się doszukać w źródłach. Przypuszczać można, że już wychodząc ze wsi Mosty, a najprawdopodobniej we wsi Wołszcza dowiedział się Hetman, iż nieprzyjaciel pociągnął dalej. Poza tym wskazywały na to łuny pożarów, rozpościerające się w okolicach Drohobycza i Stryja. Przeprawa trwała do samego południa, przy czym straty nie były zbyt wielkie, ponieważ o nich nie wspominają relacje.

W Hruszowej nie zastano już Tatarów, którzy pomaszerowali dalej, jak świadczyły o tym ognie, rozpościerające się w okolicach Drohobycza i Stryja. Mijając Drohobycz podążył Hetman aż do okolicy wsi Gaje, gdzie zatrzymał się na odpoczynku. Był on niezbędny po tak olbrzymim wysiłku żołnierzy i koni. Przeprawa trwała do południa, około 5 godzin, zaś przemarsz do wsi Gaje zabrać musiał około 4 do 5 godzin czasu. Poza tym Hetman potrzebował czasu na wysłanie podjazdów za nieprzyjacielem, o którym już przechodząc koło Drohobycza, powziął wiadomość. Podjazdy wychodzą w stronę Stryja na całą noc, jak wolno sądzić z meldunków, które Hetman będzie odbierał następnego dnia. Tymczasem orientuje się w swym położeniu i stwierdza, że nieprzyjaciel zdołał go wyprzedzić o całe dwa dni marszu, podążając w stronę lasów bednarowskich. Czas ten musi być koniecznie nadrobiony, bo w przeciwnym wypadku nieprzyjaciel minąwszy lasy, znajdzie się na znanych mu przeprawach w okolicach Halicza, a wtedy wszelka pogoń za nim na północnym brzegu Dniestru będzie pozbawiona nadziei powodzenia. Żołnierz wykonywał rozkazy ostatkiem sił, konie padały co dzień i to w bardzo zatrważającej ilości. Do ponownej przeprawy i komunik się nie nadawał.

Nie czekając więc dnia, wyrusza w pogoń za nieprzyjacielem. Jest to najwyższy szczyt wysiłku żołnierza. Nie bacząc na żadne przeszkody terenowe, jak przeprawy, bezdroża, wzgórza i doliny, straty marszowe- spieszy komunik, by raz tego nieprzyjaciela dopędzić, by się z nim ostatecznie rozprawić.

Koło Stankowa i z innych osiedli strzelano do wojska, biorąc je za przeciągające jeszcze oddziały tatarskie. Tutejszy mieszkaniec bowiem zwątpił, by istniała jakakolwiek możliwość ukazania się wojsk polskich, wojsk mogących bić te wraże hordy. Przed świtem minięto Stryj, koło południa Bolechów, poczym już na podstawie otrzymanych wiadomości Hetman opuszcza trakt na Dolinę i na przełaj wzgórzami i lasami podażą w stronę Rożniatowa. Wieczorem po przebyciu 85 kilometrów, zatrzymuje się Hetman w rejonie wsi Hołynia. Otrzymuje dalsze meldunki od swych podjazdów, z których już orientuje się zupełnie w położeniu tatarskim.

Przechodząc do omówienia sytuacji w jakiej znajdowali się Tatarzy, zatrzymamy się na pobieżnym opisie terenu, w jakim toczyć się będzie ten ostatni bój. Teren walk na południe od Kałusza, w rejonie miejscowości: Nowica, Rożniatów, Krasna, Zawój, przedstawiał się jako kraj pagórkowaty, o wzgórzach nie przekraczających wysokości 100 metrów od podłoża doliny Łomnicy, poprzecinany gęsto dolinami i wąwozami, gdzie płyną rzeki lub potoki, do tychże rzek uchodzące. W tych okolicach na południe od Kałusza schodzą się trzy rzeki: Łomnica, Czuczwa, Duba, tworząc miedzy Kałuszem a Nowicą dolinę szerokości paru kilometrów, bardzo gęsto pociętą korytami tychże i ich odgałęzieniami. Ku zachodowi i południu dolina ta rozwidla się na dwie odnogi rzek Czuczwy oraz Łomnicy i Duby. W rozwidleniu tym znajduje się Rożniatów. W okolicy Petranki rozpoczyna się dolinka potoku Bereżnica, omijającego od południowo - wschodniej strony Nowicę, ciągnąc się aż do doliny Łomnicy poza Kałuszem na wschód. Zamknięta ona jest miejscowością Bednarów. Dalej na wschód ciągnie się dolina rzeki Łukwy. również w stronę Halicza. Obie te doliny otoczone były gęstymi lasami zwanymi bednarowskimi. Miasta i osiedla Kałusz, Nowica i Rożniatów były obwarowane i bronione. One to tworzyły straż nad dolinami Łomnicy, Czuczwy i Duby. Dróg niewiele, znaczniejsza z Doliny na Kałusz i Wojniłów, oraz Halicz. Poza tym jako drogi wykorzystywano doliny i dolinki rzek i potoków. Lasy bednarowskie słynęły ze swych zasieków, na których przeszkodzie niejedne czambuły tatarskie poginęły. Zasieki zaś zakładano specjalnie w ciasnych przejściach, a zwłaszcza tam gdzie prowadziły drogi, tam gdzie konfiguracja terenu wskazywała na możliwości przejścia. Tak więc zasieczona musiała być dolina rzeki Łomnicy w jej najwęższym miejscu oraz dolinki potoków Bereźnicy i Łukwy.

Adżi -Girej - Sołtan, ubezpieczony świadomością całkowitej bezsilności Rzplitej posuwając się od Sambora wzdłuż Dniestru i następnie koło Stryja, Bolechowa i Doliny, miał prawdopodobnie zamiar przedostania się na przeprawy dniestrowe w okolicach Halicza lub Stanisławowa. W okolicach Bolechowa dołącza doń Nuradyn-Sołtan z niedobitkami potrzeby komarneńskiej, jako starszy obejmując dowództwo nad całością. Fakt zmiany dowódcy odbije się na całokształcie działań tatarskich, które od tej chwili cechować będzie niepokój, brak inicjatywy i troska o wydostanie się z opresji.

Czy Nuradyn wiedział o nadciągających siłach polskich -prawdopodobnie nie. Bo gdyby nawet przechodził w swym marszu od Sambora koło Hruszowej, to w dniu 12 października nie mógł wiedzieć o nich, gdyż w tym dniu znajdowały się jeszcze po drugiej stronie Dniestru. Wnioskować jednak należy, że klęska poniesiona pod Komarnem i wyrosły stąd lęk przed straszliwym Hetmanem polskim, były przyczyną nadzwyczajnej ostrożności i wynikających stąd działań.

Przed sobą miał trzy drogi do wyboru:
- dolinę rzeki Siwki na północ od Kałusza (najmniej prawdopodobna)
- dolinę rzeki Łomnicy (najdogodniejsza do marszu na Halicz)
- dolinami potoków Bereżnicy lub Łukwy (najbezpieczniejsze).

Niestety drogi doliną Siwki i Łomnicy znajdowały swój początek w trójkącie zamków lub obwarowanych miast Kałusz- Nowica -Rożniatów, tworzącym dolinę gęsto poprzecinana korytami i odgałęzieniami rzek Czuczwy i Łomnicy. Przebycie więc tej cieśniny mogło czambuł Adżi - Gireja. obciążony olbrzymim jasyrem, narazić na szkody ze strony załóg tychże zamków, a jeszcze gorzej w razie nadciągnięcia sił polskich - na zupełną klęskę. Natomiast trzecia droga, jakkolwiek prowadząca przez wzniesienia, dochodzące miejscami do kilkudziesięciu metrów, doprowadzała w okolicach Petranki do doliny Bereżnicy lub Łukwy, które to doliny omijały niebezpieczny trójkąt oraz umożliwiały skryty przemarsz z zatarciem za sobą śladów. Obie prowadziły w kierunku pożądanym na Halicz.

Nuradyn wybiera tę drogę i mijając Rożniatów, przechodzi w okolicach Petranki w dolinę Bereżnicy, gdzie mając konie przemęczone tym marszem zatrzymuje się na biwaku. Ognie biwaku widziane w postaci łuny aczkolwiek słabej, były dla Hetmana wskazówka w marszu zbliżania do nieprzyjaciela, mógł bowiem ocenić, kiedy znalazł się już na wysokości postoju nieprzyjaciela i odpowiednio do tego skierować swój marsz.

Postój Tatarów oraz fakt ich wyprzedzenia był, zdaje się przyczyną pogłoski, jakoby oni, znalazłszy zasieczone lasy bednarowskie mieli "wyrzynać koło Kałuszy". Poza tym postój ten pozwolił Hetmanowi, posuwającemu się po bezdrożach i wzgórzach, na przecięcie ich drogi, co uwidocznia się z przebiegu boju.

Pierwszy cel został osiągnięty, nieprzyjaciel został dopędzony jeszcze przed przebyciem lasów bednarowskich, w miejscu dla niego najmniej dogodnym. Hetman więc postanawia przeprowadzić bitwę w ciągu dnia następnego o świcie, by wykorzystać całkowicie zaskoczenie i teren. Upewniając się. posyła rozkazy do Kałusza, Nowicy i Rożniatowa. by chłopi spieszyli do lasów na cała noc, każdy uzbrojony, jak może i zasiekli wszelkie przejścia w stronę Halicza i Stanisławowa. Inni jak z Rożniatowa, którzy nie mogli nadążyć, mają obsadzić lasy i czekać z obławą na niedobitków tatarskich. Zna on dobrze ponurą zaciekłość a mściwość chłopską na tego nieprzyjaciela, który tutejszym tyle krzywd wyrządza. Wie, iż nikt tak zawzięcie nie będzie gonił a gromił niedobitków, jak oni.

Nie myli się, gdyż -jak wspominają relacje- chłopstwa na noc wyszło z tych miejscowości około paru tysięcy. Nie zwlekając, zaledwie żołnierze i konie coś nie coś wypoczęły, względnie tylko wytchnęły po tej szalonej pogoni, podnosi komunik na nogi i przy świetle księżyca, rusza w stronę Nowicy, przeprawiając się przez Czuczwę, Gnilec i Łomnicę, orientując się w swym pochodzie łuną biwaku tatarskiego. Kiedy już stwierdza, iż znajduje się na przedzie przed nieprzyjacielem, skręca w okolicach Nowicy na południe, dążąc wprost na ognie.

Igraszką może wydać się całodzienna pogoń w porównaniu z trudami, jakie w tej ostatniej części marszu napotyka wojsko. Przeprawy z 13 na 14 października, a więc w chłód, góry, doliny, bezdroża i lasy, zmęczenie pogonią, głód paru dni, wyczerpanie koni, robią swoje - komunik topnieje w oczach, spadając do liczby około półtora tysiąca ludzi. Nie do wiary to się może wydać, iż ten tłum wynędzniały do ostateczności ma nacierać, ma stoczyć bój z nieprzyjacielem, liczącym około 8 do 10 tysięcy ludzi. W okolicach Nowicy otrzymuje nowy meldunek od swego podjazdu. z dokładnymi wiadomościami o nieprzyjacielu. Na ich podstawie szykuje wojsko do bitwy (mapa6).

mapa6
mapa6

By zamknąć ewentualna ucieczkę Tatarów z powrotem w stronę Polski, wysyła pułk Wojewody Ruskiego, prawdopodobnie na Kaniowa Górę i wieś Pomiarki - dając mu zadanie natarcia od tyłów poprzez Petrankę. Chorągwie, idące dotychczas prawdopodobnie jako ubezpieczenie boczne, względnie znajdujące się już w podjazdach, otrzymują zadanie pilnowania boków nieprzyjaciela, by nie dopuścić do ewentualnej ucieczki nieprzyjaciela na boki i uniknięcia w ten sposób ciosu, jaki miały mu zadać siły główne. Działanie tychże chorągwi można również tłumaczyć chęcią dalszej obserwacji nieprzyjaciela, by po bitwie nie stracić z oczu żadnego znaczniejszego oddziału, w razie gdyby któryś zdołał się wyrwać. Były to chorągwie Baruchowskiego i Kozubskiego. Sam zaś z główną siłą, mając na przedzie pułki Strażnika i Chorążego Koronnych, podsuwał się w dalszym ciągu pod nieprzyjaciela.

Około godziny po wschodzie słońca wyszedł wreszcie komunik na Tatarów, zachodząc im z boku. Tatarzy bowiem byli już w marszu, posuwając się bardzo ostrożnie, mając na przedzie wydzielone odwody gotowe do walki, na czele których maszerowali sami Sołtani. Ostrożność ta nie dowodzi, by wiedzieli już o wojsku polskim, lecz była ona normalnym zjawiskiem, jak również wynikiem objęcia dowództwa przez Nuradyna i marszem w okolicy bednarowskich lasów, w których mogli spodziewać się zasadzki.

Ujrzawszy nadchodzących Polaków, którzy wynurzali się z za góry, mając pochylone znaki i na przedzie ochotnika przygotowanego do rozpoczęcia harców, byli prawdopodobnie pewni, iż maja do czynienia z oddziałami złożonymi z załóg zamków okolicznych, dlatego nie tracąc ducha, odwodem swym odpowiedzieli na uderzenie ochotnika, stawiając dość silny opór. Tymczasem zaś chcieli cały jasyr, idący z tyłu, przeprowadzić ku przodowi. Gdy jednak zobaczyli nadchodzące w dalszym ciągu chorągwie, gdy ukazała się husaria i zagrała muzyka marsowa, wtedy rzucili się do ucieczki. Pozostała im tylko jedna droga w stronę Uhrynowa, gdyż z innych atakowali już Polacy. Pozostawienie tej drogi wolnej dla ucieczki nastąpiło prawdopodobnie z tego powodu, iż Hetman spodziewał się podejść do nich jeszcze pod Petranką i od tej strony zapewne przewidywał natarcie głównych sił. Tymczasem wskutek spóźnionego przybycia siły główne, zamiast wyjść na czoło, znalazły się na boku nieprzyjaciela. Mało ich jednak zdołało umknąć w stronę Uhrynowa. Większość raczej wolała kryć się po lasach, zwłaszcza bednarowskich. porzucając konie i zdobycz. Tam jednakże oczekiwali na nich chłopi, a Hetman posłał im w sukurs dragonię i pacholików. Poza tym dano znać do Halicza, Stanisławowa i Tyśmienicy, donosząc o pogromie, z poleceniem, by ludzie z tych zamków wyruszali również na obławę.

Trwała ona dwa dni. Wszędzie na drogach i po lasach leżały dziesiątki trupów, gdyż chłopi nie pardonowali, mszcząc się za krzywdy. Jeńców wzięto kilkuset, między nimi prawie cały dwór obu sołtanów. Chorągwi wzięto 8: 5 sułtańskie, 2 semeńskie, l syzińską, nohajska i buńczuk. Poza tym duże ilości bydła i koni. Jasyru zwolniono około 10.000, w tym bardzo wiele niewiast i dzieci, przy czym cały jasyr pochodził z Sanotczyzny.

Był to jednak szczyt wysiłku żołnierza, a przede wszystkim koni. Do dalszej akcji, która musiałaby siłą rzeczy przenieść się na północny brzeg Dniestru w poszukiwaniu innych oddziałów nieprzyjacielskich, żołnierz już nie był zdolny. Na drugi dzień tj. 15 października pod Uhrynowem odprawiono uroczyste nabożeństwo, po którym do Króla został wysłany Złotnicki - cześnik poznański - z listem hetmańskim, zawiadamiającym o zwycięstwie i prośbą o zimowe chleby i leże. A w dniu 16 października oddziały wymaszerowały, kierując się na Kałusz, nocując za nim w półtorej mili. W dniu 17 października przemaszerowano na wojniłowskie poła. 18 zaś zatrzymano się pod Sokołowem. Po czym w dalszym ciągu zdążano do miejsca postoju taborów.

Ocena wyprawy

Przechodząc do omówienia wyprawy, zastanowić się musimy nad marszami. Cała bowiem wyprawa- to jeden olbrzymi, kilkuset kilometrowy marsz, marsz bardzo często przerywany bitwami, pogoniami, przeprawami, a bardzo rzadko postojami. Normalnie każdy marsz rozpoczynany był o bardzo wczesnej porze, nieledwie od północy, natomiast na postój zatrzymywano się z pierwszym mrokiem. Wszystkie marsze są ubezpieczone przez podjazdy i wysunięte straże. Podjazdy rozrzucone bardzo szeroko, czasem do kilkudziesięciu kilometrów na boki i wprzód, składały się w zależności od swego zadania z odpowiednio silnych oddziałów. Gdzie chodziło tylko o uzyskanie wiadomości, tam jako podjazdy wysuwane były chorągwie lub zgoła tylko małe oddziałki, gdzie zaś działanie ich miało polegać na walce lub zdobywaniu wiadomości przez walkę, tam podjazdy te były odpowiednio silnie wzmacniane. Na przykład: wysunięty, bardzo daleki podjazd z Krasnegostawu aż w okolice Rawy Ruskiej składał się z dość licznej chorągwi tatarskiej pod dowództwem Atanazego Miączyńskiego. Zadaniem tego podjazdu było rozpoznanie nieprzyjaciela, pomijając bitwę, jaką stoczył z Zog i Ag murzami. Tak samo rzecz miała się z podjazdem wysłanym na Turobin i Zwierzyniec z Sitańca. Inaczej znów przedstawia się podjazd, wysłany z Cieszanowa w stronę Lubaczowa, gdzie za jednym wysłany został i drugi, przy czym oba miały zadanie zwalczania napotkanych zagonów. Normalnym typem podjazdu, jak można wywnioskować z dość licznych przykładów, bywały oddziały w sile od 20 do 60 koni. lecz pod specjalnie dobieranymi dowódcami.

W przewidywaniu walk z Tatarami. Hetman przystosowuje swój komunik w sposób jak najodpowiedniejszy do szybkich poruszeń, do marszów po bezdrożach i licznych przepraw, do alarmów i nagłych odmarszów, słowem do walki z Tatarami, której istotą była szybkość i lotność.

Orientując się w znakomity sposób, jako stary praktyk, w metodach walk z Tatarami, znając dokładnie ich sposób wojowania, przewidywał iż tylko wtedy zdoła uzyskać pewne wyniki, jeżeli będzie ich bił ich własna bronią, tj. zdolnością do szybkich, lotnych i zdeterminowanych poruszeń, które znów są nieodłączną istotą zaskoczenia. Zaskoczenie, nagły i niespodziewany napad, napad prowadzony najczęściej dwoma skrzydłami będzie treścią każdej stoczonej walki. W całym szeregu przykładów będziemy widzieli dokładne zgranie obu skrzydeł i równoczesne uderzenie jednymi "w oczy" po to, by drugim wyjść dopiero w chwili dla nieprzyjaciela najnieprzyjemniejszej. Bitwy są zawsze w sposób znakomity przygotowane, przemyślane do najdrobniejszych działań i ich następstw, każdy dowódca jest w nich wykorzystany w sposób, znamionujący wspaniałą znajomość dowódców i żołnierza.

Hetman sam siebie nie oszczędza, narzekając co prawda ustawicznie na niewdzięczność swego losu, daje przykład nie szczędząc również ludzi i koni, gdy chodzi o zwycięstwo. Gdzie sam być nie może w bitwie, tam posyła swój znak- buńczuk hetmański, gdzie chodzi o największy wysiłek mdlejącej woli, upadających ze znużenia sił, tam jest pierwszy, jako żywy przykład poświęcenia. Znajdując się w położeniu "rozpaczliwym", jako hetman moralnie odpowiedzialny za spokój i bezpieczeństwo kraju, nie mając sił, przed sobą nieprzyjaciela rozwydrzonego dotychczasowymi zwycięstwami, ubezpieczonego rozpoczętymi traktatami i świadomością bezsilności Rzplitej, nie waha się. Rozpoczyna grę "va banąue", rzuca wszystko na ostatnią kartę, rozpoczyna wraz ze swą garstka, walkę na śmierć i życie.

Zamiar Hetmana był tak logicznie prosty w swym założeniu, iż specjalną trudność stanowiłaby chęć jego rozbioru, celem szczegółowej analizy. Przecinając w poprzek z północy na południe szlaki tatarskie, działał :

a) z kierunku dla nieprzyjaciela najnieprzyjemniejszego, to jest z boku, przy pełnych możliwościach odcinania mu tyłów.

b) zaskoczeniem, czyli ze stu procentową przewaga własnej inicjatywy

c) na odosobnione czambuły, a więc przy wykorzystaniu ekonomii własnych sił w stosunku do całości sił nieprzyjacielskich.

d) na czambuły powracające z jasyrem, czyli pozbawione z racji pilnowania i wleczenia za sobą jasyru swych głównych cech, tj. lotności i szybkości

Zdaje sobie sprawę ze swego ryzyka, to jest wciągania się w ośrodek działań potęgi nieprzyjacielskiej, co się uwidacznia w słowach listu do Króla: "przyjdzie cośkolwiek y azardować, dla Wiary wprzód Świętey, miłości Ojczyzny y przysługi W.K. Mści". Lecz nie widzi innej drogi, ufa bezgranicznie w możliwość zwycięstwa, w swe własne rycerstwo i w swoją szczęśliwą gwiazdę.

Znakomity w całym tego słowa znaczeniu kawalerzysta, umiejący w wspaniały sposób zażyć tego rodzaju broni, mający przy sobie swój ulubiony rodzaj broni, dragonię (konną piechotę) dokonuje wiekopomnego czynu.

Wyprawa Sobieskiego na czambuły tatarskie nie zmieniła wyniku kampanii tego roku. Rzeczpospolita była pobita i zmuszona do podpisania hańbiących układów w Buczaczu (nie ratyfikowanych przez sejm), które praktycznie czyniły z niej wasala Turcji. Wyprawa Sobieskiego miała jednak wielkie psychologiczne znaczenie. Oto w chwili największego upadku, ogólnego marazmu i beznadziei, pojawił się człowiek, który mógł poprowadzić do zwycięstwa. Rzeczpospolita budziła się z odrętwienia. Układy buczackie zostały zgodnie odrzucone przez sejm, uchwalono wysokie podatki, wystawiono armię, która w następnym 1673 roku, prowadzona przez jedyną osobę zdolną do takiego czynu - Sobieskiego - na polach Chocimia, zadała Turkom największą do tego czasu klęskę lądową w ich historii.

Rola poszczególnych wojsk i husarii

Trudno jest z całą pewnością określić liczbę husarii biorącej udział w wyprawie na czambuły. W wyprawie brały bowiem udział jednostki powracające z Ukrainy, które tam próbowały dać odpór Turkom. Ich straty bojowe były bardzo poważne, być może sięgające około 50%. Dlatego podaną liczbę 500 husarzy uczestniczących w wyprawie należy traktować jedynie orientacyjnie.

Każdy z rodzajów polskiej jazdy inne ma przeznaczenie: lekkie chorągwie rozpoznają i urywają nieprzyjaciela, wieszając się na nim, gonią go wreszcie w pościgu; kozackie równie dobrze nadają się do manewru jak do walki otwartej.

Szeregi dragoni wypełnia chłop polski, karny, posłuszny, wytrzymały, nigdy nie narzekający, a ślepo wykonujący każdy rozkaz swego przełożonego. Była to broń ulubiona Hetmana, który wyręczał się nią przy każdej niemal okazji.Sobieski często wdziewał barwny kolet dragoński. Pomimo, iż jest to broń przeznaczona zasadniczo do walki ogniowej, do zastąpienia piechoty, często spotykamy się u Sobieskiego z użyciem dragonii, jako jazdy, jakkolwiek konie miały jej służyć tylko do przenoszenia się z miejsca na miejsce.

dragon
dragon

Husaria w końcu, wypełnia swoje zadanie jazdy przełamującej. Jakim strachem napełniała ona szeregi Tatarów, świadczy chociażby panika jaka wybucha w ich szeregach na sam tylko widok wkraczającej do akcji husarii (np. 14 października). W dniu tym, gdy 1500 polskich żołnierzy uderza na 8-10tys. Tatarów, to głównie jej obecności zapewnia końcowy sukces.

Warto w tym miejscu jeszcze raz podkreślić fakt uniwersalności husarii. Mimo, że była ona jazdą ciężką (jak na warunki XVII-to wieczne), mogła brać i brała udział w dalekich zagonach kawaleryjskich komunikiem. Rzecz nie do pomyślenia dla średniowiecznej jazdy rycerskiej, czy współczesnej husarii ciężkiej jazdy zachodnioeuropejskiej.


Autorzy pochodzą z Kl. II"a"