"Spojrzymy: husaria już rozpuściła konie. Boże, co za impet! Wpadli w dym... znikli [...] Aż zagrzmiało coś i dźwięk się uczynił, jakby w tysiącu kuźni kowale młotami bili. Spojrzymy: Jezus Maria! Elektorscy mostem już leżą jako żyto, przez które burza przejdzie, a oni już hen za nimi! jeno proporce migocą! Idą na Szwedów! Uderzyli na rajtarię - rajtaria mostem! Uderzyli na drugi regiment - mostem! [...] Wszystko pierzcha, wszystko się wali, rozstępuje, idą jakby ulicą... bez mała przez całą armię już przeszli! Zderzą się z pułkiem konnej gwardii, wśród którego Carolus stoi... i gwardię jakoby wicher rozegnał!" Ten opis szarży husarii pochodzący z "Potopu" Henryka Sienkiewicza choć porywający i barwny nic tak właściwie nie mówi o taktyce jaką stosowała ta prześwietna jazda. A przecież to w dużej mierze właśnie jej zawdzięcza ona swoje oszałamiające sukcesy. Kiedy zainteresowałem się husarią zadziwiło mnie, jak to się działo, że potrafiła ona rozbijać wielokrotnie silniejszego nieprzyjaciela a przy tym straty przy atakach na ziejące ogniem czworoboki piechoty (osłonięte dodatkowo pikinierami) były tak zadziwiająco niskie (weźmy np. Kircholm, gdzie zginęło ok.100 Polaków a 200 było rannych, przy stratach Szwedów ocenianych na 6-9tys. ludzi). Aby rozwiązać tą zagadkę, należy zdać sobie sprawę z kilku rzeczy. Po pierwsze z bardzo ograniczonej skuteczności broni palnej w tym czasie. Po drugie z tego, że husaria potrafiła minimalizować skutki jej działania. Ale najlepiej przedstawić to na konkretnym przykładzie. Weźmy typową sytuację z przełomu XVI i XVIIw. Chorągiew husarii (w liczbie 200 jeźdźców) atakuje regiment piechoty (załóżmy, że liczy on 600 ludzi, z czego 400 to muszkieterzy a 200 to pikinierzy). Piechota w tym czasie szykowała się do walki w płytszym ugrupowaniu niż to miało miejsce we wcześniejszym okresie (np. na początku XVIw. regułą były czworoboki piechoty po 50 - i więcej - ludzi w szeregu i 50 rzędach). Miało to szereg zalet, między innymi i tą, że wprowadzano na raz do boju większą ilość ludzi w pierwszym szeregu. Ustawiano się w ten sposób, że 6 szeregów (choć bywało też więcej np. 10) muszkieterów osłanianych było przez 3 szeregi pikinierów (sposobów ustawienia było rzecz jasna dużo więcej; opisywany szyk piechoty należy traktować jako jeden z wielu możliwych). Dlaczego akurat tyle? Liczba szeregów muszkieterskich wynikała z niskiej szybkostrzelności ówczesnej broni palnej (nie większej niż 1 strzał na 2 minuty). Dodać należy, że i tak był to spory postęp w stosunku do lat wcześniejszych, gdzie np. w 1 poł. XVIw. wynosiła ona zaledwie 1 strzał na 12 minut. Liczbę zaś pikinierów dobierano tak, aby była jak najmniejsza ale żeby miała jeszcze możliwość powstrzymać swoimi pikami atak wrogiej jazdy (w tym czasie ustaliły się między pikinierami a muszkieterami proporcje jak 1 do 1 lub 1 do 2). Chcąc zachować płynność prowadzenia ognia, w Europie zachodniej rozwinęła się taktyka piechoty zwana kontrmarszem. Polegała ona na tym, że strzelano pojedynczymi szeregami (wysuwając się 10 kroków przed ugrupowanie), gdy pozostałe szeregi ładowały w tym czasie broń. Po wystrzeleniu wycofywano się na koniec ugrupowania, robiąc miejsce dla kolejnego szeregu (technik kontrmarszu było zresztą więcej; można było np. miarowo cofać się całym ugrupowaniem, lub posuwać się do przodu - ale nie jest to dla naszych rozważań istotne). Gdy pozostałe 5 szeregów oddało swoją salwę, pierwszy szereg zdążył już nabić muszkiety i był gotowy do strzału. Jak więc z tego widać całość ugrupowania mogła oddawać salwy już co 20 sekund, gdy poszczególne szeregi tylko co 2min. Jakie z kolei było ustawienie piechoty w ugrupowaniu? Piechurzy stawali co 1,5m, z jednej strony po to aby mieć samemu miejsce na swobodne nabijanie broni, z drugiej zaś aby móc przepuszczać wycofujących się po oddaniu strzału na koniec ugrupowania. Pikinierzy osłaniali muszkieterów wysuwając się przed nich, ale dopiero wtedy, gdy groziło niebezpieczeństwo ze strony wrogiej kawalerii, czy pikinierów przeciwnika. Front więc takiego regimentu zajmował ok.100m (600 ludzi w 9 szeregach z odstępami 2m między kolumnami). Jak z kolei stawała husaria? W tym okresie husaria szykowała się do boju w 3-4 szeregi (choć bywało, że znacznie głębiej). Przyjmijmy, że były to 4 szeregi. Odległości między husarzami podczas prawie całej szarży (przed samym uderzeniem dochodziło do bardzo ciekawego momentu - o czym później) wynosiły przynajmniej długość konia. Umożliwiało to: 1. Wykonywanie zwrotów "po koniu", co z kolei dawało możliwość przerwania w każdej chwili szarży, bez zamieszania w szeregach. 2. Omijanie niespodziewanych przeszkód na drodze (chociażby leżących na pobojowisku rannych, zmarłych czy końskich trupów). 3. Utrudniało celowanie do tak luźnego szeregu. 4. Przy szarżach na inną kawalerię umożliwiało "wejście" w przeciwnika. Przyjmując tę odległość na 4m (ściślej rzecz ujmując odległości między husarzami wynosiły 3m plus 1m szerokości konia z jeźdźcem) otrzymamy front ugrupowania liczący 200m (200 ludzi w 4 szeregach w odległości 4m między końmi w szeregu). Jak więc widać, był on szerszy od 3-krotnie liczniejszego ugrupowania piechoty (o zaletach z tego wynikających później). W pierwszym szeregu znajdowało się 50 husarzy (co było zaszczytem przysługującym towarzyszom husarskim; członkowie pocztów tzw. pocztowi stawali za nimi) i był to szereg najbardziej narażony na ogień piechoty. Pozostałe 3 szeregi stawały za nimi, co chroniło je w bardzo znacznym stopniu od czołowego ognia. Jak przebiegała sama szarża? Przedstawia to poniższy rys. Husaria (w typowych warunkach) zaczynała szarżę w odległości ok. 375m od przeciwnika. Pierwsze 75m przejeżdżała stępem, później 150m kłusem, kolejne 120m galopem by na 30m przed ugrupowaniem przejść w cwał (dotyczy to tylko 1-szego szeregu). Tylne szeregi przechodziły w cwał wcześniej (na ok. 60m przed ugrupowaniem przeciwnika). Dlaczego szarża przebiegała akurat w ten sposób? Otóż koń - jak każda żywa istota - męczy się. Konieczność oszczędzania jego sił, których najwięcej tracił w cwale, a które musiały wystarczyć na wielokrotne niekiedy szarże, czy na końcowy pościg za rozbitym nieprzyjacielem, dyktowała taki a nie inny sposób. Wiąże się to również z odległością rażenia z broni palnej. Lecz najważniejsze było to, że siła uderzenia chorągwi zależała od zwartości jej szyków. I o ile w stępie, kłusie czy nawet galopie można utrzymać szyk, to już w cwale jest to niemożliwe (na dłuższym odcinku) - każdy koń cwałuje bowiem z inną prędkością. Przy ataku czworoboku pikinierskiego najważniejsze zaś było równoczesne wejście całym frontem w szyk wroga. Rozwiązanie zaś zagadki wcześniejszego przejścia w cwał tylnych szeregów jest związane z najciekawszą fazą szarży. Pozwalało to na zrównanie drugiego szeregu z pierwszym. Co to dawało? Bardzo wiele, uzupełniało straty pierwszego szeregu a poza tym, po zrównaniu dwóch pierwszych szeregów, odległości między jeźdźcami zmniejszały się 2-krotnie (z 4 do 2m). Dodatkowo cały front chorągwi ścieśniał się w ten sposób, że skrzydłowi parli końmi do środka szyku. Dawało to maksymalną zwartość ugrupowania (odległości między jeźdźcami w tym momencie można szacować na mniej niż 1,5m; pamiętnikarze mówią nawet o szyku "kolano w kolano"), a co za tym idzie największą siłę przełamującą. Zauważmy, że o ile na początku szarży naprzeciw 1 husarza (w pierwszym szeregu) stało 2 pikinierów, o tyle tuż przed uderzeniem w czworobok piechoty na 2 pikinierów przypadało ponad 2 husarzy (pikinierzy nadal stali w odległościach półtorametrowych, husarze jednak mniej niż półtorametrowych). Szerokość całego frontu chorągwi zmniejszała się do ok.130-140m, ale jak widać - była ona nadal większa od szerokości regimentu piechoty, który wynosił 100m. Tak uderzająca husaria miała wszelkie możliwości przełamania szyku wroga. W pierwszej linii na 100 kopii husarskich przypadało niecałe 70 pik piechoty. Dodatkowo szerszy front chorągwi husarskiej pozwalał przeskrzydlić regiment piechoty. A wiadomo, że uderzenie w skrzydło ugrupowania (nie tylko zresztą piechoty, jazdy także) jest o wiele groźniejsze i skuteczniejsze niż we front szyku. Cóż by to wszystko jednak znaczyło, gdyby nie można było powalić tych pikinierów. Przecież to właśnie zbrojni w długie (4-5m) piki byli przyczyną upadku i zaniku średniowiecznego rycerstwa. Jak bowiem taki rycerz miał się "dobrać" do ugrupowania pikinierów, gdy sam dysponował jedynie (i to w najlepszym przypadku) 4-ro metrową kopią. Nim rycerz dosięgnął nią piechura, jego koń już nadziewał się na pikę. Jeszcze gorzej ta sprawa wyglądała porównując szanse ówczesnej jazdy zachodnioeuropejskiej, która w ogóle zrezygnowała z kopii. W przypadku husarii było inaczej. Kopia husarska, dzięki innej niż średniowieczna konstrukcji (drążona w środku od końca aż po gałkę), była od swej poprzedniczki o wiele dłuższa (nawet 5,5m) a przy tym lżejsza. Co ważniejsze była także dłuższa od pik (potwierdzają to wszelkie materiały źródłowe oraz nieliczne zachowane do naszych czasów egzemplarze). Mógł więc husarz powalić pikiniera, zanim jego pika dosięgnęła konia husarskiego. Ale to nie wszystko. Zakładając, że pierwszy szereg pikinierów zostanie powalony przez husarię, pozostają jeszcze dwa szeregi broniące dostępu do muszkieterów. Jak husaria je pokonywała? Możliwe jest kilka odpowiedzi. Pierwsza - husarze ustawieni byli w gęstszym szyku (choć niewiele gęstszym) niż piechota. Po pierwszym starciu pozostała więc część husarzy z całymi kopiami, mogących kontynuować natarcie na drugą linię pikinierów. Druga sprawa - husarze z połamanymi kopiami mogli posłużyć się ułamanym drzewcem - które miało jeszcze dość znaczną długość (2-3m) - do roztrancania pik kolejnych szeregów i rażenia pikinierów (ugodzenie w twarz takim ułomkiem kopii nawet jeśli nie było śmiertelne, powodowało znaczne okaleczenie i eliminację piechura z walki). Trzeci wariant wykorzystuje fakt przeskrzydlenia szyków wroga. Załamanie się obrony na skrzydłach, prowadzić mogło do "zwijania" ugrupowania nie od czoła ale od boków. Ostatnia w końcu możliwość, to wspieranie pierwszego szeregu husarii przez dwa kolejne. Potrzeba było do tego wolnej przestrzeni w pierwszym szeregu husarii (której przed samym "wejściem" w ugrupowanie piechoty nie było - odległości wynosiły przecież niecałe 1,5m). Ale owo "wejście" z pewnością łamało szyk husarii na tyle, że tu i ówdzie tworzyła się luka dostatecznie duża, aby husarz z tylnego szeregu mógł z niej skorzystać. Najprawdopodobniej wszystkie te czynniki grały jakąś rolę a ich suma dawała efekt końcowy w postaci przełamania wrogiego ugrupowania. Pamiętać także należy, że nawet jeśli przełamanie nie następowało w pierwszej szarży, husaria mogła odskoczyć od przeciwnika, przegrupować szeregi (w tym czasie husarze, którzy nie skruszyli kopii wysuwali się do pierwszego szeregu) i ponownie zaatakować nadszarpnięty szyk piechoty. Ostatecznie, jeśli nawet jeździe zachodniej (choć rzadko) udawała się ta sztuka, to husaria, która była bardziej do tego predysponowana z pewnością radziła sobie w takich zadaniach znacznie lepiej (zresztą nie trzeba tutaj zdawać się na przypuszczenia, wystarczy zapoznać się z opisami bitew w których husaria spotykała się piechotą zachodnią, aby pozbyć się wszelkich wątpliwości). Skora zapoznaliśmy się z uszykowaniem obu ugrupowań w czasie całej szarży, pora zastanowić się nad tym jak wrażliwa była husaria na ogień piechoty. Sztuka wojenna Zachodu nastawiona już była na walkę ogniową. Co prawda pikinierzy osłaniali muszkieterów przed atakami jazdy (co spowodowało z kolei zmianę jej taktyki), lecz to właśnie muszkieterzy byli główną siłą uderzeniową. Powodowało to na Zachodzie rozwój piechoty, jazdę przeznaczano do działań pomocniczych. Jak więc wypada porównanie polskiej sztuki wojennej (opartej na wykorzystaniu jazdy, gdzie główną rolę grała husaria) z zachodnioeuropejską? Szereg zwycięskich bitew świadczy, że zdecydowanie górowała ona nad zachodnią. Ale w czym tkwi sekret? Powróćmy do opisywanego przykładu. Jakie szkody wyrządzał ogień piechoty atakującej husarii? Czy mógł ją powstrzymać? Otóż okazuje się, że nie. Ciekawych danych co do skuteczności broni palnej w tym czasie dostarczają pamiętniki dowódców, żołnierzy i obserwatorów ówczesnych pól bitewnych. Jednym z nich był Jan Chryzostom Pasek, doświadczony żołnierz, biorący między innymi udział w wojnach ze Szwecją (w latach 50-tych; w Polsce oraz w Danii), Rosją (na początku lat 60-tych XVIIw.), Tatarami i Turkami. Zostawił on po sobie znakomite źródło informacji o tamtej epoce, jakim są jego pamiętniki. Przez opisy bitew, w których brał udział, zadziwiająco często przebija spostrzeżenie o niewielkiej skuteczności ognia dział i ręcznej broni palnej. Co ciekawsze można z tych opisów wysunąć pewne wnioski co do przyczyn tak małej skuteczności tych broni. Pasek pisze: "A potem piechoty dawały ognia z armaty okrutnie gęsto, z niewielką po staremu z łaski bożej szkodą w ludziach naszych, ex ratione [z przyczyny], żeśmy się bardzo podsadzili pod armatę i przenosiło nas. Ale po staremu legło naszych kilkanaście, ale ci wszyscy, co pod nimi konie postrzelono, pouchodzili żywo." Zwraca tu uwagę zwrot "z niewielką po staremu z łaski bożej szkodą". Jak widać niewielkie straty od ognia broni palnej były czymś normalnym, powszednim i to - warto podkreślić - nawet przy bardzo silnym ostrzale artyleryjskim. Przyczyną tego była - jak podaje sam Pasek - szybkość poruszeń jazdy. W innym miejscu można przeczytać: "Nie zapomnię tego nigdy, dziesiątemu to powiem i mam to sobie za wielki dziw: kiedy do 4 chorągwi naszych, które zagnały się za Moskwą, i naprowadzone na ogień prawie w bok włożywszy, 3000 strzelców razem ognia dali, a po staremu tylko jeden towarzysz zabity, a czeladzi czterech, a pode mną konia postrzelono." W tym wypadku do szarżujących 4 chorągwi (ich łączna liczebność mogła wynosić ok. 400 koni) wystrzeliło jednocześnie bardzo liczne ugrupowanie piechoty (liczba 3000 może być przesadzona, ale nie zmienia to faktu, że strzelców było wielokrotnie więcej niż jeźdźców). Wynik był zaś więcej niż mizerny (5 zabitych, prawdopodobnie dwa razy tyle rannych i pewna ilość koni). Co prawda tak niskie straty były już zaskoczeniem dla tego doświadczonego żołnierza, ale wielkość tych strat kolejny raz świadczy, że ogień broni palnej nie był tak niebezpieczny, jak mogłoby się wydawać. W tej konkretnej sytuacji można podać jeszcze jedną ważną przyczynę, dla której efekt salwy piechoty był tak słaby. Strzelanie do jazdy poruszającej się pod skosem (albo w poprzek) do linii piechoty jest znacznie trudniejsze niż do jazdy szarżującej na wprost (ale o tym później).
Nie tylko jednak Pasek dostrzega fakt ograniczonej skuteczności ognia piechoty. Świadomość tego musiała być dość powszechna wśród ludzi mających styk z wojskiem (ale co ciekawe, raczej w Polsce niż poza jej granicami). Potwierdzeniem tego jest przytoczony poniżej fragment książki "Obraz dworów europejskich na pocz. XVIIw.", będący opisem (pióra S.Paca) podróży po Europie Zachodniej królewicza Władysława Wazy (w 1624r.). W jej trakcie, późniejszy król polski Władysław IV Waza, miał okazję zapoznać się z zachodnią sztuką wojenną i wymienić poglądy, i doświadczenia wojenne z zachodnimi generałami. Charakterystyczna jest wymiana zdań do jakiej doszło w czasie obiadu w obozie pod obleganą Bredą, gdzie dowódca wojsk hiszpańskich Spinola (którego Władysław był gościem) zapytał jednego ze swoich generałów (Henryka von Bergen) co by zrobił, gdyby mu przyszło walczyć przeciwko husarii. Oddajmy głos Pacowi: "Siadaliśmy zawsze z Spinolą i inszymi przednimi ludźmi do stołu, gdzieśmy miewali siła dyskursów; bo samiż nam okazyą dawali pytając nas o rycerstwie polskiem, sposobach wojowania. Jako trafiło się też, że nas o naszego ussarza, kopijnika pytali [...]. Tamże rzekł Spinola de conte Henryka von Bergen, coby on rozumiał przeciwko tak potężnej jeździe za sposób. Odpowiedział mu conte, żeby postawił przeciwko kopijnikom jazdę z karabinami długiemi, a skoroby kopijnik skoczył, kazałby do nich z onych karabinów wypalić i tak rozumiałby, żeby zniósł kopijniki. Roześmiałem się na tę mowę, i pytali mię czemu. Powiedziałem, żeśmy byli niedawno z królewicem jmć u książęcia bawarskiego, który nam łowy kosztowne prezentował, bo otóż napędzono na nas do kilku set zwierza łani i jeleni, a my z bud gęsto się uszykowawszy strzelaliśmy do nich; a przecię w tak gęstej strzelbie i z tak wielkiej gromady ledwo kilka sztuk zwierza na placu zostało; drugie, lubo że z nich niektóre postrzelone, poszły mimo. Nie jest tak bezpieczny i niestraszny cel kopijnik w potkaniu jako zwierz strzelcowi; jeśli tedy na łowach z dwustu tak mało szkody bywa od strzelby, cóżby te karabiny zbrojnemu na koniu dobrym potykającemu się wadziły, mogłyby w gromadzie którego z konia zrucić, a kieby wszystkiej chorągwi nie zniosły i cnego impetu spiesznie nie zahamowały, którym kopijnik nie tylko jazdę ale i spiśnika (jako tego świeże przykłady były w Inflanciech) znosił. I przywtórzyli mi żem prawdę mówił." Ta opowieść jest bardzo pouczająca. Pokazuje jak w odmienny sposób podchodzono do wykorzystania broni palnej na Zachodzie i w Polsce. Zbytnie przecenienie jej siły było charakterystyczne dla państw reprezentujących zachodnią sztukę wojenną. Ujawniało się to właśnie w starciach z armią polską, która doceniając jej znaczenie (pod względem wprowadzania innowacji w broni palnej, sposobów jej taktycznego wykorzystania itp., Polska nie tylko, że nie odstawała od państw zachodnioeuropejskich, ale niekiedy nawet je przewyższał - ale to temat na oddzielne opracowanie) nie przeceniała jednak broni palnej, widząc doskonale jej ograniczone możliwości. Co więcej, fragment ten wprost wyjaśnia, dlaczego w starciu muszkieter - husarz, to ten drugi okazywał się triumfatorem. Wyjaśnienia te, jak widać znalazły uznanie i potwierdzenie wśród generałów hiszpańskich.
Na zakończenie tej części, poświęconej opisom strat odnoszonych od ognia piechoty przez jazdę, warto przytoczyć straty jakie poniosła jazda polska w szczególnie ciekawej bitwie. Mowa o bitwie pod Gniewem w 1626r., gdzie doszło do starcia armii polskiej (w tym licznie reprezentowanej husarii), ze zreformowaną armią szwedzką Gustawa Adolfa. Król szwedzki zastosował tam nowy sposób walki ogniowej, który miał się okazać znacznie groźniejszym i skuteczniejszym od stosowanego wcześniej kontrmarszu. "Szarże ogniowe" (lub też "szoki ogniowe"), polegały na tym, że salwę oddawało jednocześnie 6 szeregów (a nie jak w przypadku kontrmarszu 1 szereg). Uzyskiwano to przez następujące uszykowanie piechoty: żołnierze stawali w trzech rzędach (pierwszy rząd klęczał, drugi był pochylony, trzeci w postawie całkowicie wyprostowanej, tak że kolejne rzędy strzelały nad stojącymi przed nimi) a dodatkowo zdwajano wszystkie szeregi (żołnierze z tylnych rzędów wchodzili w puste przestrzenie w pierwszych 3 rzędach, czyli stawali obok żołnierzy pierwszych rzędów). W ten sposób wszyscy muszkieterowie byli w stanie oddać swój strzał jednocześnie. Jak już wspomniałem okazało się to o wiele groźniejsze dla szarżującej jazdy. Stąd też początkowo zaskoczeni nową taktyką husarze, nie byli w stanie przełamać walczącej w ten sposób piechoty (widać to w pierwszych dniach bitwy pod Gniewem). W trakcie jednego z takich starć, na szarżujących kilkukrotnie husarzy (mogło być tych szarż 3 lub więcej) spadł grad pocisków 2 skwadronów piechoty i 6 dział (2 skwadrony liczyły sobie 576 strzelców). Czyli do atakujących 600 husarzy, wystrzelono przynajmniej 1700 pocisków muszkietowych i 18 kartaczy. Straty polskie wyniosły (wg 3 różnych pamiętników) od 20 do 50 zabitych jeźdźców (przy czym trzeba podkreślić, że straty te poniesiono nie tylko od ognia broni palnej, lecz także w starciach z jazdą szwedzką do jakich dochodziło między szarżami na piechotę). Wielkość tych strat była kompletnym zaskoczeniem dla jazdy polskiej, która w dotychczasowych starciach z piechotą szwedzką nigdy nie natrafiła na tak gęsty ogień (jak wyżej napisano, stosowanie kontrmarszu wiązało się ze znacznie niższą intensywnością prowadzonego ognia). Jednak obiektywnie patrząc nawet ta liczba zabitych (przyjmijmy średnią 35 ludzi), jest nadal dość niska (w porównaniu z liczbą wystrzelonych pocisków). Można zatem sądzić, że to nie wielkość strat zadecydowała o odparciu szarż, lecz raczej zaskoczenie i jego psychiczny efekt (zetknięcia się z niespotykaną - w dotychczasowej praktyce - wielkością tychże strat). Faktycznie bowiem, już w kolejnym dniu tej samej bitwy, husaria będąc przygotowana psychicznie na możliwość poniesienia znacznie większych strat, przełamuje piechotę szwedzką. Wszystko co wyżej napisano, a co przytoczono za źródłami (pamiętnikami) z epoki poświadcza, że broń palna nie była w stanie zadać atakującej husarii ciosu, który byłby w stanie ją powstrzymać. Tyczy to się szczególnie okresu przed reformami Gustawa Adolfa (tzn. do połowy lat 20-tych XVIIw.), ale nawet te reformy mimo, że wprowadzały nową jakość w działaniach piechoty, w żadnym wypadku nie przekreślały szans jazdy na pokonanie tejże piechoty. Jazda od tego czasu musiała po prostu liczyć się z większymi stratami. Patrząc na tak zadziwiająco niską skuteczność ognia piechoty, nie możemy nie zadać sobie pytania skąd się ona brała. Zapoznajmy się więc z kilkoma faktami, które będą pomocne w wyjaśnieniu tego zjawiska. Maksymalny zasięg strzału, przy którym można było prowadzić ogień, dla muszkietu wynosił ok. 250-300m (dla poprzednika muszkietu arkebuza tylko150-200m). Ale ogień prowadzony z tej odległości był praktycznie marnowaniem prochu. W praktyce oddawano więc strzał z odległości nie większej niż 100 metrów. Czyli szarżująca jazda była rażona dopiero w bezpośredniej odległości od piechoty, mogła więc dość szybko to pole rażenia w czasie szarży pokonywać, a także dość szybko z tego pola rażenia uciec. To po pierwsze. Innym powodem niskiej skuteczności broni palnej, była jej niska celność. Skąd się ona brała? Otóż: 1. Broń w tamtym czasie nie miała gwintowanych luf (a precyzyjniej - znano już gwintowaną broń palną, ale jej bardzo obniżona - w stosunku do niegwintowanej - szybkostrzelność, powodowała, że używano jej tylko w celach specjalnych np. jako karabinów wyborowych). Gwint zaś nadaje wystrzeliwanemu pociskowi ruch obrotowy, stabilizując z kolei ruch postępowy. Pocisk nie koziołkuje i utrzymuje trajektorię (którą można wtedy dość precyzyjnie wyznaczyć). 2. Broń nie miała urządzeń celujących. Celowano "po lufie". Trudno się zresztą temu dziwić zważywszy na niestabilność toru lotu pocisku, ale jeszcze ważniejszy powód dla którego nie stosowano celowników podano poniżej. 3. Ładunek prochowy był odmierzany ręcznie (a zatem nieprecyzyjnie), a jego jakość bywała bardzo rozmaita (i nieprzewidywalna). W związku z tym raz wsypano w lufę więcej, raz mniej, a efekt był taki, że kula była wystrzeliwana z różną energią (prędkość początkowa kuli ma zaś decydujący wpływ na tor jej lotu - czyli celność). Sama zaś kula także nie była za każdym razem idealnie taka sama (odlewano ją sobie za pomocą podręcznych foremek - matryc). Nawet taki czynnik jak pogoda miał wpływ na celność strzału (nasączone wilgocią prochy jeżeli już się zapaliły, to miały gorsze właściwości niż suche). 4. Strzelanie do kawalerii (mimo, że jest to cel dość duży) nie jest wcale takie łatwe. Szybkość bowiem z jaką porusza się jazda czyni z niej trudny obiekt do trafienia. Łatwo jest strzelić za wysoko lub za blisko (nisko). 5. Strzelaniu z dawnej broni palnej towarzyszył znaczny odrzut. Był on dużo większy niż przy współczesnej broni, gdyż wielkość ładunku prochowego wielokrotnie przekraczała obecnie stosowany. Odrzut zaś powoduje podrzut lufy przy strzale co sprawia, że pocisk nie wylatuje dokładnie w tym kierunku, gdzie celował strzelec (co jest szczególnie ważne przy długich lufach ówcześnie stosowanych). 6. Broń ówczesna miała krzywo nawiercane lufy; w niektórych - oryginalnych, znajdujących się w muzeach eksponatach - stwierdza się nawet 3mm odchylenie niewspółosiowości otworów 7. Nieumiejętnie wkręcony lont w broni lontowej (a taka była powszechnie stosowana w tym okresie) może się zawinąć podczas strzału. Wtedy strzał następuje nawet po dość długim czasie (lont musi się dopalić do miejsca w którym jest proch na panewce). Przedłuża to strzał a jednocześnie zmusza strzelającego do stałego wodzenia lufą za ruchomym celem 8. Przy strzelaniu z broni lontowej istnieje pewna bezwładność strzału. Od chwili naciśnięcia spustu, do chwili zapalenia prochu na panewce mija pewien czas. Jeśli w tym czasie cel się porusza, to strzelec zmuszony jest wodzić za nim lufą, aż odpali się proch wyrzucający pocisk. Jest to szczególnie trudne, jeśli cel porusza się szybko i pod kątem do strzelającego (przypomnij sobie efekt bocznej salwy opisywany przez Paska)
Oczywiście część z tych słabości broni palnej dobry strzelec może kompensować. Jeśli np. muszkiet ma niewspółosiowy otwór, to zawsze kula znosi w jedną stronę. Wiedząc o tym można brać na to poprawkę itd. Ale jest to z pewnością utrudnienie w chwili przeżywania ekstremalnych emocji (a z takimi mamy przecież do czynienia podczas bitwy, czy - szczególnie - szarży). I tu przechodzimy do elementu mającego wpływ na celność, którego w żaden sposób nie można pominąć. Chodzi o psychikę człowieka. Czym innym jest przecież strzelanie do tarczy na strzelnicy, gdzie możemy osiągać nawet znakomite rezultaty, a czym innym w chwili ekstremalnego napięcia psychicznego. Spójrzmy chociażby na koszykarzy (czy piłkarzy). W czasie treningów rzadko zdarza się aby dobry koszykarz nie wrzucił rzutu osobistego (piłkarz - strzelił karnego), ale w prawdziwym meczu, gdzie emocje odgrywają niebagatelną rolę, jakże często rzut osobisty (czy karny) kończy się pudłem. A przecież to tylko mecz, nie walka na śmierć i życie, a koszykarze (piłkarze, czy inni sportowcy) mają okazję zdecydowanie częściej do zmierzenia się ze swoimi emocjami (czyli do nauczenia się ich kontroli). Żołnierz, który może po raz pierwszy znalazł się na polu bitwy, który nigdy nie doświadczył tak skrajnych emocji, jak szarża jazdy, nie zawsze jest w stanie (a raczej prawie nigdy nie jest w stanie) zapanować nad swoją psychiką. Aż po ostatnie chwile istnienia jazdy jako siły zbrojnej, zdarzały się przypadki porzucania broni i bezładnej ucieczki piechoty na sam tylko widok szarży jazdy. Świadczy to o sile emocji jakim podlega człowiek. W muzeach polskich znajdują się eksponaty dawnej broni palnej, z której muzealnicy wydobywali nawet do 7 pocisków ładowanych kolejno po sobie. Nie ma innego wytłumaczenia na ten fakt, jak tylko taki, że strzelec nie zauważył, że jego broń nie wypaliła i ładował następny ładunek (gdyby tak te 7 pocisków w końcu odpaliło, skończyłoby się to niewątpliwie rozerwaniem lufy i śmiercią strzelca). Ale jak można nie zauważyć, że muszkiet nie wypalił? Samo tłumaczenie hałasem bitewnym (tzn. nie usłyszeniem własnego wystrzału), czy dymem zasnuwającym pobojowisko (a więc niedostrzeżeniem dymu wydobywającego się z własnej lufy przy strzale), nie może tłumaczyć tego faktu. Strzelec może przecież stwierdzić wystrzelenie własnej broni chociażby poprzez odrzut, który oddziałuje na jego ramię. Dlaczego więc żołnierz obsługujący tą broń nie zauważył niewypału? Jedynym wytłumaczeniem jest odwołanie się do czynnika psychicznego, do chwilowego zaćmienia umysłu, odbierającego nie tylko zdolność logicznego rozumowania. Czy więc w tym świetle dziwić się można faktowi, że podlegający tak skrajnym emocjom ludzie celują znacznie gorzej niż w warunkach niebojowych? Wszystkie te nakładające się na siebie przyczyny powodowały, że celność była taka a nie inna. Co więcej. Nie dość, że żeby trafić trzeba było strzelać z małej odległości, to jeszcze ilość niewypałów była (jak na dzisiejsze normy) dość wysoka. Przeprowadzane obecnie strzelania z dawnych broni palnych (czy też ich replik) wykazują kilkuprocentowe ilości niewypałów. Są to jednak dane odnoszące się do warunków "cieplarnianych", gdzie każdy strzał można spokojnie i odpowiednio przygotować. W warunkach bojowych nie było już tak "różowo". Śpiesząc się bowiem ładowano mniej dokładnie, co z pewnością powodowało jeszcze większą liczbę niewypałów. W omawianych czasach doskonale zdawano sobie z tego sprawę i dowództwo liczyło najbardziej na efekt pierwszego wystrzału (pierwszy ładunek był bowiem starannie nabity przed starciem) wiedząc, że kolejne salwy będą o wiele słabsze. Wracając do atakującej husarii. Ogień do niej prowadzony był z odległości mniejszej niż 100m (wskazują na to m.in. regulaminy piechoty). O konieczności prowadzenia ognia z takiej a nie większej odległości była już mowa. Ale dlaczego nie "przypuścić" husarii bliżej, nie strzelić "na pewniaka"? Piechota nie mogła sobie na to pozwolić, bo gdyby ta najważniejsza salwa nie zatrzymała kawalerii (niekoniecznie husarii), to jej los byłby przesądzony. Musiała więc mieć czas na ukrycie się za pikinierów. Ile tego czasu było potrzeba? Biorąc pod uwagę fakt, że szeregi oddawały salwę co 20 sek., można przyjąć, że czas potrzebny na powrót szeregu do szyku (lub też wysunięcie się przed nich pikinierów) wynosił 8-10sek., dodając jeszcze margines 2-4sek. można określić odległość dzielącą regiment piechoty od husarii na ok.75m. Husaria zaś właśnie czekała na moment, w którym piechota wyda salwę, aby dopiero wtedy zewrzeć szeregi (luźny szyk był potrzebny aby wyminąć padających od salwy). Zauważmy - w odległości 75m od piechoty husaria utrzymuje szyk luźny (z 4m odstępem). Utrudnia to celowanie piechocie a jednocześnie wystawia na ogień tylko pierwszy szereg. Pamiętając także, że front chorągwi przed ścieśnieniem ma 200m a piechoty 100m, wystawia na ogień jedynie 1/2 pierwszego szeregu (a więc nie 50 husarzy lecz tylko 25). Jest to więc kolejny, ostatni już element zmniejszający skuteczność ognia piechoty. Oprócz omówienia sposobu przeprowadzenia samej szarży warto by zapoznać się także ze sposobami współdziałania większych grup kawalerii. Otóż wszystkie dane dowodzą, że chorągwie jazdy szykowano w kilku rzutach w szachownicę tak, że tylne rzuty ustawiały się w przerwach miedzy chorągwiami pierwszego rzutu. Dawało to możliwość wspierania pierwszego rzutu (bez dezorganizacji całego szyku), umożliwiało mu sprawne wycofanie się itp. Całość szyku była przez to bardzo elastyczna i pozwalała na odpowiednie współdziałanie mas wojska. Bywało też bowiem i tak, że pierwsza szarża nie przełamywała pozycji nieprzyjaciela. Wtedy chorągwie wycofywały się dla przegrupowania, uzupełnienia broni (kopie) i po chwili odpoczynku szarżowały ponownie. W tym czasie drugi (i kolejne) rzuty wojsk nie pozwalały na uporządkowanie szyków przeciwnikowi. Takie "falowe" ponawianie ataków było przeprowadzane aż do całkowitego przełamania pozycji wroga. Podsumowując można stwierdzić, że piechota próbująca powstrzymać szarżę husarii przez kontrmarsz była skazana na porażkę. A o tym co się działo, gdy husaria dobierała się do jej szeregów - świadczą liczby poległych w poszczególnych bitwach. Rozbicie osłony z pikinierów nieodłącznie prowadziło bowiem do pójścia w rozsypkę całego ugrupowania. Nie ma zaś gorszej rzeczy (dla piechoty), jak paniczna ucieczka przed jazdą. Nieodmiennie kończy się ona rzezią uciekających. * Jednakże nie z samą tylko piechotą zachodnioeuropejską przychodziło potykać się husarii. Pozostając jeszcze przy piechocie, należy wspomnieć i o innych jej formacjach. Piechota typu wschodniego (chodzi przede wszystkim o janczarów), była także częstym przeciwnikiem husarii. Lecz mimo, że w pewnych okresach (w XV i 1 poł. XVIw.) należała do najgroźniejszych i najlepiej wyszkolonych w Europie, to z czasem jej wartość bojowa zmniejszyła się (wiąże się to w ogóle z upadkiem wojskowości tureckiej) i choć nadal groźna, nie przewyższała ona piechoty zachodniej. * Pozostaje jeszcze omówić sposób walki z Kozakami Zaporoskimi. Kozacy - będąc nominalnie poddanymi Rzeczposolitej - wszczynali przeciw niej liczne bunty (od przełomu XVI i XVIIw.). Ich sposób walki bazował głównie na wykorzystaniu taboru. Tabor stanowił dla nich ruchomy punkt oporu, z którego mogli razić przeciwnika bronią palną (Kozacy znani byli z doskonałych umiejętności strzeleckich). Sam tabor (powstały ze spiętych wozów), był jednak podatny na ogień armat. Do jego zdobycia najlepiej służyła piechota (wsparta silnym ogniem dział). Ale piechoty najczęściej było niewiele więc jazda musiała sobie sama jakoś z nim radzić. Wykorzystywała do tego swoją ruchliwość i przewagę w polu. Blokowała tabor (uniemożliwiając zaopatrzenie w żywność) i zmuszała w ten sposób obrońców do kapitulacji. Kozacy nie mogli bowiem nawet próbować zmierzyć się z husarią (czy w ogóle z jazdą polską) w otwartym polu. W takiej konfrontacji byli z góry skazani na porażkę. * Skoro zapoznaliśmy się ze sposobami walki husarii z piechotą, czas przyjrzeć się jeździe. Jazda zachodnioeuropejska jak już wcześniej było napomniane, utraciła w XVIw. charakter wojsk przełamania. Nie mogąc poradzić sobie z piechotą stała się bronią pomocniczą. Do jej zadań należało np. patrolowanie terenu, zwiad, przecinanie linii zaopatrzenia wroga, walka z wrogą kawalerią itp. Na polu bitwy stosowała taktykę ogniową podobną do kontrmarszu w piechocie. Karakol - bo o nim mowa polegał na podjechaniu całym ugrupowaniem do wroga i oddawaniem salw z krótkiej broni palnej poszczególnymi szeregami. W warunkach zachodnioeuropejskich przynosiło to pewne efekty. Rajtarzy - jeden z typów jazdy strzelczej jaki w tym czasie wyewoluował na Zachodzie - uszykowani w głębokim, kilkunastoszeregowym szyku, zasypując piechotę ogniem broni palnej, czynili wyłom w jej szykach. Wyłom ten następnie pogłębiano atakiem na broń białą. Takie systematyczne działanie mogło być prowadzone tylko wtedy, gdy charakter przeciwnika na to pozwalał. Gdy wróg spokojnie stał i co najwyżej odstrzeliwał się. Taki charakter miały wojska zachodnioeuropejskie, ale nie polskie, gdzie głównym czynnikiem walki była impetyczna, przeprowadzona na białą broń szarża. W zetknięciu z jazdą polską (a już szczególnie z husarią) ta taktyka prowadziła tylko do sromotnych porażek. Największą siłą jazdy jest umiejętność przeprowadzenia szarży na białą broń - tej siły jazda zachodnia została pozbawiona. Ale z czasem i na Zachodzie zdano sobie sprawę z faktu, że ich taktyka walki zabrnęła w ślepą uliczkę. Miała na to wpływ głównie husaria (i jej efektowne zwycięstwa w walkach ze Szwedami w Inflantach na początku XVIIw.). Początkowo Szwedzi (od reform króla szwedzkiego Gustawa Adolfa w latach 20-tych XVIIw.), później inne kraje europejskie (głównie za przyczyną wojny 30-to letniej), zmieniły sposób walki własnej konnicy. Nigdy jednak poziomem wyszkolenia i możliwościami bojowymi nie dorównały one jeździe polskiej (w XVIIw.). Świadczą o tym rozliczne bitwy, jak choćby pod Trzcianą (w 1629r.), gdzie zreformowana armia szwedzka (notabene taktykę jazdy szwedzkiej starał się Gustaw Adolf wzorować na polskiej), dowodzona przez tegoż Gustawa Adolfa (uznawanego za jednego z najlepszych wodzów tamtej epoki), musiała skapitulować w obliczu ataków polskiej husarii. * Przejdźmy z kolei na wschód Europy. W kilku słowach scharakteryzujmy jazdę w poszczególnych państwach. W Rosji jazda potrafiła szarżować na białą broń (w czym jak widać nie poszła w ślady zachodu), lecz mimo że walczyła często z zapałem i dużym poświęceniem, nie stosowała praktycznie żadnych szyków. Uderzała w luźnym ugrupowaniu i tak się biła. Dodatkowo słabe jej uzbrojenie ochronne narażało ją na większe straty. Husaria nie miała z nią specjalnie większych problemów, górując wyszkoleniem indywidualnym i grupowym, uzbrojeniem zaczepnym (kopia) i obronnym (zbroja). * Jazda tatarska z kolei była bardzo groźnym przeciwnikiem. Mimo braku uzbrojenia obronnego, uzbrojona często tylko w łuki, stosowała bardzo skuteczną taktykę. Wypracowana jeszcze za czasów Czyngis- chana opierała się na wykorzystaniu manewru i zasadzek. Polegało to na tym, że wydzielona grupa podjeżdżała pod ugrupowanie nieprzyjaciela, zasypując je strzałami. Następnie pozorowała ucieczkę. Prowokowała w ten sposób pościg, który naprowadzał przeciwnika na siły główne ukryte w zasadzce. Uderzenie ze skrzydeł przeważających sił tatarskich na rozluźnione w pościgu szeregi nieprzyjaciela wraz z atakiem od czoła (tych którzy pozorowali ucieczkę), kończył się klęską ścigających. Oczywiście w państwach mających przez dłuższy czas styczność z Tatarami zdawano sobie sprawę z metod ich walki. Ale nawet wtedy kiedy np. nie dano wciągnąć się w zasadzkę, jazda tatarska stanowiła duże zagrożenie. Podpadając pod ugrupowanie nieprzyjaciela i zasypując go strzałami, czyniąc odwrót i znowu nawracając - powodowała duże straty w szykach wroga. Było to możliwe z dwóch powodów. Po pierwsze Tatarzy byli jazdą lekką, na rączych i wytrzymałych koniach. Mogli podjeżdżać pod wroga bez zbytniej obawy pościgu z jego strony (jedynie równie lekki jeździec na dobrym koniu mógł ich próbować dogonić). Po drugie - łuki są bronią bardzo szybkostrzelną (nawet 10 strzałów na minutę). Cała ława tatarska (bo tak się nazywał szyk przez nich stosowany, przypominający lekko wygięty półksiężyc) mogła więc w krótkim czasie wysłać na wroga wiele pocisków, które jeśli nie raziły ich samych, to przynajmniej pozbawiały koni. Jak więc z nimi walczono? Generalnie starano się wykorzystać siłę ognia, na który Tatarzy byli bardzo wrażliwi. Po drugie starano się zachować szyk zwarty uniemożliwiający "szarpanie" (tak przez Tatarów ulubione). Po trzecie nie pozwalano na "obskoczenie" przez jazdę tatarską tzn. dbano o szczególnie wrażliwe skrzydła i tyły ugrupowania. W bezpośredniej walce wręcz, Tatarzy ustępowali Polakom, którzy mieli lepszą broń i lepsze uzbrojenie ochronne, lecz cała sztuka polegała na tym aby doprowadzić do bezpośredniego starcia. Tatarzy bowiem cechowali się niezwykłą lotnością i podejmowali walkę tylko wtedy kiedy mieli wielokrotną przewagę liczebną, lub byli do niej zmuszeni np. obawiając się utraty zagrabionych łupów i pojmanego jasyru, z którym nie mogli poruszać się równie szybko jak bez niego. Jak więc w takim świetle wygląda konfrontacja husarii z jazdą tatarską? Husaria mając wieloletnie doświadczenia w walkach z nimi, nabrała dość dużej wprawy w jej zwalczaniu. Jak już wcześniej jednak wspomniano, największą sztuką było zmusić Tatarów do przyjęcia bitwy. W samym starciu husaria nie używała kopii, które w walkach z tą jazdą powodowały tylko niepotrzebne obciążenie koni. Starano się za to używać broni palnej, którą każdy husarz woził w olstrach (pistolety) jak i w wozach taborowych (broń długa np. muszkiety). Dobre konie husarskie pozwalały także (mimo ich znacznego obciążenia) na próbę pościgu. * Pozostaje jeszcze Turcja. Jazda w tym kraju miała świetne tradycje kawaleryjskie, używała znakomitych koni (bardzo w Polsce cenionych), była dobrze wyszkolona w walce indywidualnej, używała także uzbrojenia ochronnego (choć nie cała jazda, tylko niektóre formacje). Bronią zaczepną był łuk, szabla, krótka kopia (czy też raczej lanca), czasem dziryt. W sumie reprezentowała wysoki poziom (o niebo wyższy niż jazda zachodnioeuropejska; Austria np. do walk z Turkami szczególnie chętnie wynajmowała jazdę polską). Husaria górowała nad nią głównie siłą uderzeniową. Długie husarskie kopie pozwalały na obalenie przeciwnika zanim dosięgnęła ją jego broń. Zwarty szyk chorągwi husarskiej (choć nie tak zwarty jak przy ataku na piechotę), był skuteczniejszy od luźnego ugrupowania nieprzyjaciela, zbroja husarska stanowiła lepszą ochronę a indywidualne wyszkolenie husarzy było przynajmniej równie wysokie jak jeźdźców tureckich. |